Niedobrze usposobiono mnie w Warszawie do Wilna. Tłumaczono mi z wielką pewnością siebie, że jest to miasto «czysto wschodnie*, żydowsko-rosyjskie, wybrukowane tak dobrze znanemi na bocznych ulicach stolicy «kociemi łbami*, mające troluary wzdłuż cuchnących rynsztoków wykładane drewnianemi deskami, ochlapujące błotem podczas deszczu. Oryginalnością są dorożki jednokonne, powożone przez woźniców, ubranych po rosyjsku, na wzór «izwoszczyków» czy «jam-szczyków* w grubych, watowanych kacabajach, w sztywnych, ceratowych czapkach na głowie. Na brudnych ulicach — zapewniano mnie — słyszy się ciągle język rosyjski, bo wszyscy żydzi, którzy są większością w mieście, mówią tylko po rosyjsku, o ile się nie posługują litwackim żargonem. Na uniwersytecie najwięcej studentów-żydów, przeważnie komunistów lub ko-munizujących. Cały handel w rękach żydowskich. Większość kościołów poprzerabiana na cerkwie. A położenie Wilna, o którem tyle słyszy się zachwytów? Nie ulega wątpliwości, że okolica Wilna nad brzegami Wi-lji jest piękna i malownicza, ale o równie piękne widoki nietrudno i gdzieindziej. Jednem słowem — mówiono mi — do Wilna, które Moskale przerobili na typowo rosyjski «gubernskij gorod» nie bardzo jest poco jechać: chyba, żeby się rozczarować, bo z dawnych świetności wileńskich nie pozostało ani śladu.
Tak uprzedzony, mimo to zdecydowałem się poznać Wilno, albowiem dla mnie jest to zawsze, bądź co bądź, miasto Mickiewicza i Słowackiego, Moniuszki
1*