91
Często szczerby wiekowe przesuwa powoli Na srebrzystej księżyca wschodzącego twarzy.
A gdy się powiedzie wzrokiem po ślicznie u stóp tej góry rozłożonem mieście, po jego domkach białych, nad któremi dość gęsto wznoszą się *wyższe gmachy i wieże kościelne, mimowoli przypomina się inny ustęp tejże Godziny myśli, w którym poeta daje plastyczny obraz swego rodzinnego miasta.
Tam — pod okiem pamięci — pomiędzy gór szczytem Piękne rodzinne miasto wieżami wytryska Z doliny wąskim nieba nakrytej błękitem.
Czarowne, gdy w mgle nocnej wieńcem okien błyska; Gdy słońcu rzędem białe ukazuje domy,
Jak perły szmaragdami ogrodów przesnute.
W dolinie mgłą zawianej, wśród kolumn topoli Niech blade uczuć dziecko o przyszłości marzy,
Niechaj myślami z kwiatów zapachem ulata...
Tak z myślą o Słowackim i królowej Bonie, minąwszy pięknie położoną cerkiew, a potem dość skromny kościół na wzgórku, otoczony murem, zajeżdża się przed «pierwszorzędny» hotel Bona, przedstawiający się w postaci jednopiętrowego czyściutkiego dworku o czterech oknach frontu na parterze z wejściem pośrodku, i z pierwszem piętrem nad balkonem pod trójkątem dachu.
Na przywitanie wychodzi portjer-żyd o twarzy wygolonej, z czarną, kędzierzawą czupryną, dobrze, choć wyraźnie z rosyjska mówiący po polsku. Zapytany
0 wolne pokoje, odpowiada zachęcająco, że dopiero co wyjechał ostatni gość, tak, że cały hotel jest do dyspozycji. Na zapytanie, czy jest w kranie woda zimna
1 gorąca, odpowiada niestropiony, że można mieć wodę i zimną i gorącą, a jeśli się chce z kranu, można i z kranu. Po chwili zjawia się i przedstawia właścicielka hotelu, żydówka 50-letnia, ale wcale dystyngowana, poprawnie mówiąca po polsku. Do służącej, Rusinki, typowej mołodycy, przystojnej, ale trochę przypominają-