„Ludzie i rzeczy są coraz bardziej nie na swoim miejscu”11, powiada jeden z badaczy,, żyjemy dzisiaj w warunkach „nowego światowego bezładu”12, dodaje inny. Cóż z tego, że może wkrótce zostać zainaugurowana Jednolita kultura globalna”, skoro będzie ona bezczasowa, dyslokalna, niezdolna do wykreowania żadnej tożsamości, wsparta głównie na kosmopolitycznej infrastrukturze nowych technologii? Roztacza się przy okazji przejmującą wizję nieodległej przyszłości, w której żyć będzie 20 procent zarabiającej elity i 80 procent głodujących, pozbawionychipracy, w istocie zbędnych, mas; pokazuje wyjałoWiope, zamienione w pastwiska dla bydła (którego mięsó:Wykorzysty-wano później w barach szybkiej obsługi) rejony lasów tropikalnych; epatuje obrazami autostrad jako stref' śmierci dla ludzi i zwierząt; ukazuje się człowieka uwięzionego w klatce identycznych wszędzie dekoracji cywilizacyjnych, które symulują rzeczywistość, replikując alienację, obojętność i dotkliwy.brak poczucia sensu.
W tym kształcie byłby to głos prawdziwie żałobny, może wręcz lament ostatnich sprawiedliwych mędrców, gdyby z tą negatywną oceną nie wiązał się także specyficzny, odmienny od poprzedniego ogląd samej globalizacji. Sztandarowym terminem jest w tym wypadku oczywiście glokalizacja, która:nie pozwala na wygodne ujednoznacznianie oceny przebiegu procesów globalizacyjnych. Glokalizacja wskazuje na nowe rodzaje relacji między przestrzeniami lok«ilnymi a globalnymi, których główne źródło tkwi w możliwościach podsuwanych'przez technologie informatyczne. Ciekawe jest to, że termin ten wywodzi,się z ekonomii, zaczerpnięty bowiem został z teorii dotyczących . marketingu, a dokładniej opisywał proces dostosowywania określonych produktów do lokalnych warunków i odbiorców. Po raz pierwszy - jako dochaJcuJca
- pojawił się w tekście japońskiego autora zamieszczonym w „Harward Business Review” i odnosił się do stosowanych w japońskim marketingu praktyk sprzedaży oraz profilowania produktu dla lokalnych odbiorców. Nie jest to-zatem, jak się zwykle przyjmuje, termin amerykański czy zachodni, ale został zasymilowany13.
Do nauk społecznych glokalizacja przedostała się oczywiście za sprawą Rolanda Robertsona (który świadom jest jej pochodzenia i pierwotnych znaczeń). Amerykański badacz każe za pośrednictwem tego terminu przyglądać się wszelkim globalnym trendom przez pryzmat lokalnych inicjatyw i wartości, przekonuje, że jedyną sensowną perspektywą dla opisu i oceny globalizacji jest perspektywa lokalna. Wskazuje tym samym na jednoczesne i współbieżne procesy uniwersalizacji i partykularyzacji; na „współwy-stępowanie - jak pisze Bauman - syntezy i rozkładu, integracji i rozproszenia”14, które nie są obecnie sprawą przypadku. Globalna scena powinna być postrzegana w kategoriach „macierzy możliwości”, która tworzy bynajmniej nie jakąś jednolitą kulturę światową, ale daje do dyspozycji wiele odmiennych wyborów i kombinacji. W podobnym tonie wypowiadał się też Giddens, utrzymując, że globalizacja nie jest wyłącznie zjawiskiem występującym „tam, na zewnątrz”, odnoszącym się do systemów światowych, ale dzieje się również „tutaj, wewnątrz”, dotykając naszej codzienności, a nawet intymności. „Globalizacja dokonuje swoistej inWazji w lokalność, lecz nie prowadzi do zniszczenia lokalnych kontekstów; wprost przeciwnie
- twierdzi brytyjski socjolog - nowe formy lokalnej tożsamości kulturowej i autoekspresji są przyczynowo związane z procesami globalizacji”16.
261