podobnie jak z wąwozów, ale i tak wyrządzają mniej szkód niż larwy, gąsienice, ptaki i pawiany, które mogą zniszczyć zasiewy, zanim będą zdatne do spożycia — nawet według kryteriów Ików, toteż zarówno dzieciom, jak i dorosłym zależy na tym, żeby pól pilnować. Jeżeli można nazwać to współpracą, to ze sobą współpracują. Na polach buduje się punkty obserwacyjne, z których ktoś uzbrojony w giętką gałąź może bardzo celnie i na znaczną odległość wypuścić pocisk (zazwyczaj grudkę gliny), jak z procy. Ale to wystarcza jedynie do odstraszenia ptaków i pawianów, i tylko wtedy, kiedy jest ich niewiele. W przeciwnym razie po to, aby ochrona była skuteczna, trzeba spędzić znaczną liczbę dzieci — całą starszą grupę, a czasami także i młodszą. Zajęcie jest bardzo męczące, wyczerpuje do reszty słabsze dzieci i przez ich zgon przyczynia się do polepszenia losu silniejszych.
Przez trzy lata z czterech Ikowie mogą liczyć na to, że spadnie minimalna ilość deszczu potrzebna do ożywienia któregoś z szeroko rozrzuconych pól i wobec tego poświęcają umiarkowaną ilość energii na karczowanie, sianie i okopywanie. Nigdy się jednak nie mogą spodziewać urodzaju, gdyż w najlepszym razie opady deszczu są niewielkie i występują tylko w niektórych miejscach, z tego też powodu pola są rozrzucone na tak dużej przestrzeni. Natomiast raz na cztery lata przychodzi rok suszy i to zwalnia Ików od wkładania jakiejkolwiek energii w prace połowę. Niektórzy nawet nie czekają, aż susza stanie się faktem, po prostu odgadują jej nadejście intuicyjnie albo zasięgają porady u wróżbity — co jednak zdarza się coraz rzadziej.
W latach suszy kłusownictwo przybiera na sile, ale Ikowie robią to bardzo ostrożnie, gdyż pilnujący Parku askari są uzbrojeni w karabiny. A jeżeli polowanie zaprowadzi myśliwych aż do Sudanu, grozi im — czy też zagrażało w owym czasie — dodatkowe niebezpieczeństwo spowodowane wojną i wrogością, jaką wojsko rządu arabskiego żywiło do całej ludności południa. Toteż zaniechano zbiorowych polowań z naganką i polowanie, tak jak wszystko inne, stało się sprawą indywidualną. Często można było usłyszeć, a czasami nawet zobaczyć, jak po zapadnięciu zmroku mężczyźni wracali obładowani mięsem, którego nie mogli zjeść na miejscu. Ryzykowali wtedy krótki postój w nocy nie opodal wioski, albo nawet w samej wiosce, i przed świtem szli na posterunek sprzedać mięso policjantom, nie dając ani kęsa żonie czy dziecku. Pamiętam, jak Lomer, najstarszy syn Jakumy, wrócił raz po kilkutygodniowym polowaniu na górze Zuhi. Było to w okresie największego głodu, sam Jakuma odszedł gdzieś w poszukiwaniu pożywienia, a Matsui i reszta dzieci z wyjątkiem Lokwama przymierali głodem. Dwie piękne dziewczyny nie miały się komu sprzedać, Ngorok chorował, a mały Naduie był najsłabszym członkiem młodszej grupy dzieci. Ich starszy brat wrócił taki spasiony — nie tęgi, lecz opasły — że z trudem go poznałem. Miał twarz jak księżyc, grube nogi i ręce, a brzuch obrzydliwie napęczniały. Przyniósł ze sobą jedynie trzy tykwy miodu, które zaniósł prosto na posterunek policji i tam sprzedał.
Mniej więcej w tym czasie wiadomo już było powszechnie, że nastąpią dwa kolejne lata suszy, i nikt oprócz kilku na j wy trwalszych nie zaprzątał sobie głowy pracą w polu. Lokelea, który dzięki własnemu dobrze strzeżonemu bydłu miał więcej energii od innych, nadal uprawiał swoje dwie działki, jedną na wschodnim zboczu Wąwozu Pirre, a drugą, oddaloną o kilka godzin marszu, na bardzo stromym zachodnim zboczu góry Meraniang. Takie usytuowanie sprawiało, że pola przez pół dnia leżały w cieniu, gdyż słońce wschodziło nad górą Meraniang, a chowało się za górę Morungole. toteż w wąwozach przez większą część dnia panował cień. Giriko także pracował na jednym ze swoich pól, leżącym głęboko w Wąwozie Pirre, które podobnie jak pole Lokelei nachylone było pod kątem siedemdziesięciu stopni. Praca na takim polu była nie tylko męcząca, ale i niebezpieczna, gdyż przy każdym potknięciu można było spaść na kamieniste dno wąwozu. Zależnie od terenu i stopnia nachylenia posługiwano się różnymi rodzajami motyk, od całkiem krótkich do długich na cztery i pół metra, przy czym wszystkie miały na końcu niewielkie, cienkie, żelazne ostrze. Długa motyka wyglądała nieporęcznie, ale w rzeczywistości używało się jej w sposób prosty i skuteczny. Trzymało się ją w wyciągniętych rękach i lekkim ruchem ramion przesuwało tam i z powrotem, a jej ostrze pod ciężarem drzewca zagłębiało się w ziemi i spulchniało ją na odpowiednią głębokość. Giriko pilnie pracował na swoim polu przez całe dwa lata i przez dwa lata nic mu ono nie urodziło.
Longoli i Lokiam wypalili swoje pola zaraz na początku
£* 113