II. Rodzinny dom
Podobnie jak różnobarwny Borysław, tak i moja rodzina daleko odbiegała od prowincjonalnych wzorów. Rodzice cieszyli się ogólnym szacunkiem ze względu na swoją rzetelność i uczciwość. Byli ludźmi postępowymi o szerokich horyzontach myślowych i w niczym nie przypominali małomiasteczkowych kołtunów. Przyczyną naszej inności było również to, że byliśmy mieszaną, polsko - węgierską i katolicko - kalwińską rodziną. Wprawdzie moi dwaj starsi bracia i ja zostaliśmy wychowani w patriotycznym duchu na Polaków i katolików, ale w domu naszym splatały się dwie tradycje, według powiedzenia, że „Polak - Węgier dwa bratanki”. Bolejąc nad klęskami narodowych powstań polskich, przeżywaliśmy również tragedię węgierskiej Wiosny Ludów, a kochając bohaterów Sienkiewicza czy Żeromskiego, darzyliśmy sentymentem postacie z powieści JókaPa.
Ojciec mój, Józef Dawidowicz, inżynier związany z borysławskim przemysłem naftowym, pochodził ze zubożałej rodziny szlacheckiej o tradycjach patriotycznych i niepodległościowych. Ojciec jego, Jan, walczył w Powstaniu Styczniowym na Kielecczyźnie. W Suchedniowie bracia Dawidowicze: Ignacy, Józef i Jan oraz syn Ignacego
O d c\ 2 i C\ .
Aleksander, sformowali odehód złożony z okolicznych chłopów i robotników i na jego czele jako pierwsi uderzyli na Bochentyn. Nazwiska ich zostały upamiętnione w polskim słowniku biograficznym i jest również o nich wzmianka w szczegółowym opracowaniu historii Powstania Styczniowego. Zagrożony aresztowaniem, po klęsce Powstania, Jan Dawidowicz, pod zmienionym nazwiskiem Franciszek Niewiadomski, opuszcza zabór rosyjski, przedostaje się do Galicji, gdzie osiada na stałe i po pewnym czasie znajduje zatrudnienie w przemyśle naftowym. Żył jednak zawsze w skromnych warunkach i z trudem utrzymywał rodzinę.
Ojciec mój z goryczą wspominał rodzinny dom. Był najmłodszy z sześciorga rodzeństwa i we wczesnym dzieciństwie stracił matkę. Po śmierci żony, Jan Dawidowicz ożenił się ponownie z bezdzietną wdową, osobą oschłą i surową, niechętnie odnoszącą się do pasierbów, a zwłaszcza do najmłodszego. Ojciec mój był bardzo zdolny, ale mimo to macocha usiłowała nakłonić męża, żeby po ukończeniu czterech klas szkoły powszechnej, nie posyłał go do gimnazjum (nauka w gimnazjum starego typu rozpoczynała się po czterech klasach szkoły podstawowej). Uważała, że należy oddać go do „terminu” do jakiegoś rzemieślnika, żeby szybko zdobył praktyczny zawód i przestał być darmozjadem. Na szczęście Jan Dawidowicz nie uległ perswazjom żony i zapisał syna do gimnazjum. Ojciec mój uczył się bardzo dobrze i wkrótce otrzymał stypendium oraz bezpłatne miejsce w bursie.