OY
a Shy Boy prowadził mnie na północ do poidła. Zatrzymałem się w odległości około pięćdziesięciu jardów; kiedy mustang pochylił pysk nad wielkim zbiornikiem z galwanizowanej stali, głębokim na mniej więcej jard i o powierzchni dwa na cztery jardy.
Czekałem. Potem odczekałem jeszcze trochę. Czyżby zamierzał opróżnić cały zbiorniki Wydawało mi się, że coś jest nie tak.
Zbliżyłem się trochę i Shy Boy odskoczył na bok, ale z jego pyska wcale me kapała woda. I wtedy zobaczyłem dlaczego. Powierzchnię wody w poidle pokrywała gruba warstwa lodu. To rzeczywiście była zimna noc.
Zsiadłem z koma, wyjąłem z sakwy narzędzie do reperowania ogrodzeń i wybiłem nim dużą dziurę w lodzie, tak by oba konie mogły się napić. Big Red Fox zaspokoił swoje pragnienie, po czym odsunęliśmy się na taką odległość, aby Shy Boy także mógł to zrobić. Podszedł do poidła, jak zwykle me spuszczając z nas czujnego spojrzenia, a kiedy zaczął pić, miałem czas na kilka refleksji o nocy, którą właśnie przeżyłem.
Jej piękno jest czymś, czego nigdy nie zapomnę. Ciemne sylwetki gór o zmierzchu. Księżyc wiszący nad nami niczym nocna lampa. Kometa Hale;a-Boppa tworząca widowisko świetlne dla Shy Boya i mnie. Mglisty welon wysłany w górę przez Ocean Spokojny, wzmagający jeszcze zdumiewający urok tego wszystkiego. I Big Red Fox niosący mnie bez przerwy naprzód.
Były poza tym inne rzeczy, których także nie zdołam zapomnieć. Przejmujące zimno i wiatry. Dziury w ziemi, które mroziły mi krew w żyłach, ale nie stanowiły najwyraźniej żadnej przeszkody dla tej pary cudownych, końskich atletów. Pokryte pęcherzami dłonie. Kręgosłup, który teraz rozpaczliwie domagał się odpoczynku.
W sumie pozytywne strony tej długiej nocy przeważały jednak nad negatywnymi. Było już po szóstej rano i słońce spychało ciem-