— Poszedł, pstsko—zawołał i starał się odsunąć jego głowę, którą ten mocno przyciskał do dłoni—daj spo-kój, Wotan, co ci się stało?
— On się cieszy razem z tobą. Zabierze cię od Angeliny w Germanię...
— Pleciesz, Kiryłł.
— Nie widziałem psa tak zazdrosnego. I jak on to wyczuwa — mówił Kiryłł patrząc prosto w oczy Hdnzowi-
Heinz odwracał spojrzenie.
— Go ty sobie ubrdałes? O czym ty mówisz?
Dopiero teraz Kiryłł spostrzegł rumieniec Heinza, który
nagie topniał jak śnieg na słońcu i zmieni! się w śmiertelną bladość.
— No, więc masz moją nowość—powiedział Kiryłł wstając i uderzając się po udach rękawiczką—zdaje się zu-pekie się nie orientujesz, co to znaczy, co ja powiedziałem. Jesteście wolni.
Heinz wstał takie.
— Ależ zrozumiałem — powiedział — tylko nie mogę sobie wyobrazić. Po tyłu latach.
I — Przyzwyczaiłeś się do klatki, nie potrafisz teraz latać ( —zaśmiał się Kiryłł.
Podszedł do drzwi, pies odprowadził go ze szczekaniem.
— Do widzenia — kiwnął rękawiczką do Hanza—czy będziesz u Angeliny?
Było to pytanie czysto retoryczne. Toteż Heinz nic odpowiedział na nie. Uciszał dla pozoru psa.
Gdy Kiryłł wyszedł zostawiając po sobie charakterystyczny zapach oficerskich perfum, Heinza ogarnęła cisza, która mu się wydała specjalnie wymowną. Byk to cisza po armatnim wystrzale.
Wiadomość o możliwości natychmiastowego wyjazdu | ns^dnik Hdm strachem a drżeniem. Jego miasto było i zbombardowane, rodzice mc żylL Siostra wyjechała za ocean. Nie miał dokąd wracać.
Odbudowywać całe życic od początku wydało mu się ! pracą nad siły. Czymś niemożliwym, jakąś groźną szarą j chmurą, która okryła cały horyzont.
Siadł przy stole 2 opuszczonymi rekami i przymknął oczy. Nie miał siły się poruszyć.
Nagle poczuł dotknięcie pyska. Wotan ujął jego dłoń tak delikatnie i nie Ściskając chciał go pociągnąć, jakby powiedział:
— No, w porządku. Chodźmy.
Heinz otworzył oczy.
— Ty umiesz mówić — powiedział do psa. — Oczywiście, że w porządku. Wiem, co mam robić.
1 wstając dodał:
— Chodźmy, Wotan, Tano, chodź!
Wołał na niego czasami Tano. Pod tą nazwą go kupił i potem dopiero dorobił całego Wotana. Pies pamiętał dawną nazwę i kiedy go wołano „Tano”, piszczał cichutko. Przypominało mu to jego szczenięce łata.
A Kazio także podążał w tę samą stronę. Zresztą w miasteczku można było chodzić tylko w jednym kierunku, jedną linią. Tam i z powrotem. Kazio wyszedł na ulicę, która szła dnem wąwozu. Za sobą zostawił skomplikowany, ustawiony jak z klocków gmach klasztoru. Po drugiej stronie ulicy leżał tamten klasztor. Był to niski, parterowy
U-Uwroiy—