6
W końcu więc dochodzimy do wkładu Levi-Straussa w teorię pokrewieństwa. To już techniczne sprawy antropologiczne i czytelnicy, którzy wolą zwiewny su-flet od puddingu na łoju baranim, powinni uważać na żołądek. Ta część dorobku Levi-Straussa została w większości opublikowana przed 1949 rokiem.
Pomijałem dotąd tę część, ponieważ nie żywię najmniejszej sympatii dla poglądów Levi-Straussa w tej dziedzinie (zob. s. 20). Teraz jednak muszę wyjaśnić, o co w nich chodzi. Zgodnie z pewną utrwaloną tradycją antropologiczną, biorącą swój początek od dzieła Morgana Systems of Consanguinity and Affinity of the Humań Family (1871), przywiązywano szczególną wagę do sposobu używania słów do klasyfikacji osób genealogicznie powiązanych. Chociaż istnieją tysiące różnych języków ludzkich, wszystkie systemy terminów odnoszących się do pokrewieństwa sprowadzają się do około sześciu „typów”. Jak to wytłumaczyć? Levi-Strauss nie idzie dokładnie śladami Morgana, ale przyjmuje - jak można było oczekiwać - że poszczególne systemy terminów dotyczących pokrewieństwa są syntagmami „systemu” wszystkich możliwych systemów (zob. s. 63), który z kolei stanowi odzwierciedlenie uniwersalnych prawidłowości psychiki ludzkiej. Ten tok myśli zgodny jest z „formalną etnografią” w stylu Lounsbury’ego i innych etnologów amerykańskich (zob. Scheffler, 1966, s. 75 i n.), ale jest zupełnie nie do pogodzenia ze stanowiskiem większości brytyjskich antropologów-funkcjonalistów.
Ci ostatni, gdyby musieli się w tej kwestii wypowiedzieć, zapewne stwierdziliby, że poszczególne główne
Levi-Strauss
typy systemów pokrewieństwa odpowiadają raczej poszczególnym wzorom organizacji społecznej niż jakimś uniwersalnym cechom ludzkiego umysłu.
Lekceważenie terminologii związanej z pokrewieństwem nie przeszkadza jednak funkcjonalistom przywiązywać dużej wagi do studiowania zachowań związanych z pokrewieństwem. Nie ma w tym nic dziwnego. Antropolog z reguły obserwuje ludzi w sytuacjach, w których możliwości przemieszczania się i komunikowania są - w porównaniu ze współczesnymi standardami - bardzo nikłe. Większość badanych jednostek całe swoje życie spędza w obrębie kilku mil od miejsca, w którym się urodziły, i w tej sytuacji większość sąsiadów jest również krewnymi. Nie znaczy to wcale, że ludzie ci będą zawsze uznawali się nawzajem za krewnych czy też koniecznie przywiązywali jakąś specjalną wagę do więzów pokrewieństwa; jednak może tak być, a doświadczenia antropologów wskazują, że jest to wysoce prawdopodobne.
W książce tej nie mogę zajmować się ogólnymi podstawami teorii pokrewieństwa, jest jednak pewien istotny punkt, z którego trzeba sobie zdawać sprawę. Antropologowie, mówiąc o pokrewieństwie, mają na myśli zachowania społeczne, nie zaś fakty biologiczne, a rozziew między tymi dwiema dziedzinami może być tak znaczny, że często wygodniej jest analizować problematykę pokrewieństwa nie odnosząc się w ogóle do biologii. Niemniej jednak każda działalność, która mieści się w kategorii „zachowań wynikających ze związków pokrewieństwa”, musi w ostatecznym rachunku mieć jakieś, choćby nikłe, powiązanie z biologią - musi odwoływać się do oczywistego faktu, że matka jest „powiązana” ze swoim dzieckiem, a bracia i siostry (rodzeństwo) zrodzeni z tej samej matki powiązani są między sobą.
Większość faktów związanych z pokrewieństwem ujawnia się antropologowi na dwa sposoby. Po pierwsze, jak już wspomniałem, jego informatorzy używają terminologii dotyczącej pokrewieństwa - słów takich jak: ojciec, matka, wuj, ciotka, kuzyn itd. - aby otaczającą ich społeczność podzielić na pewne grupy. Po dru-
115