Bńg Bulla
Moni Przed trzema laty ukazała się jego książka The H(twk In the Rnin. o której bytem bardzo dobrego zdania. W wierszach Hughesa było jednak coś, co kazało mi podejrzewać, te moje zdanie nie będzie go obchodziło, /.dawałoby się, że zro-drił je jakiś odrębny, fizyczny świat, tylko do Hughesa należący; przy całym ich technicznym kunszcie nie miało się wrażenia, żeby myśli autora były zaprzątnięte kwestiami literackimi. „Nie bój się — powiedziano mi — on nigdy nie gada o pisaniu." Dowiedziałem się też, że ma żonę imieniem Sylvia, która również pisze wiersze, „ale — jak mnie zapewniono — jest bardzo bystra i inteligentna".
W roku 1960 wyszedł tomik Lupercal. Uznałem go za najlepszą książkę napisaną przez młodego poetę, jaką przeczytałem od początku mojej pracy w „Ob serverze" Kiedy stwierdziłem to w recenzji, poprosili mnie w redakcji, żebym napisał o Hughesie krótki tekst, który poszedłby na jedną z bardziej „plotkarskich" stron gazety. Zadzwoniłem do niego i umówiliśmy się na spacer z dziećmi po Phmrose Hill. Pomysł wydawał się neutralny i sympatyczny.
Hughesowie mieszkali niedaleko zoo w Regent’s Park, w malutkim mieszkaniu. którego okna wychodziły na zapuszczony plac: wokół zdziczałego ogrodu stał> domy o łuszczących się ścianach. Od strony Primrose Hill nacierał obcy żywioł: eleganckie agencje gazet niedzielnych wywieszały swoje tabliczki na drzwiach pomalowanych na najmodniejsze kolory — „Kantalup", „Mandarynka", „Czarna Jagoda", „Zieleń Tamizy" — i wszędzie czuć było atmosferę lśniących, białych wnętrz; stare budynki poprzerabiano na wielkie i zamożne.
Tamten plac jednak nic został jeszcze opanowany. Był brudny, popękany i pełen dzieci. W przylegających doń rzędach kamienic mieszkały nadal takie same robotnicze rodziny, dla jakich postawiono je przed osiemdziesięciu laty. Nikt jeszcze modnie nie urządził tych domów, by czterokrotnie podwyższyć ich ceny — choć stało się to niedługo później. Mieszkanie Hughesów znajdowało się na pierwszym piętrze; wchodziło się tam po zabłoconych schodach, mijając na korytarzu wózek dziecięcy oraz rower. Trzeba było wcisnąć się do przedpokoju, który był tak ciasny, że ledwie dawało się zdjąć płaszcz. W kuchni mieściła się bodaj jedna osoba; z rozłożonymi ramionami można było dotknąć obu przeciwległych ścian. W głównym pokoju siedziało się rzędem, blisko siebie, między ścianą z książkami a ścianą z obrazkami. Sypialnia z tapetą w kwiatki z trudem mieściła podwójne łóżko. Wszystko było w wesołych kolorach, meble były ładne i całe miejsce miało atmosferę dziarskości i pracy. Przy oknie, na małym stoliku stała maszyna do pisania i Hughesowie pracowali przy niej na dwie zmiany: gdy jedno z nich pisało, drugie zajmowało się dzieckiem. Na noc chowali maszynę, żeby rozstawić łóżko dla dziecka. Później inny poeta amerykański, W. S. Merwin, użyczał im pokoju, gdzie Sytaia pracowała w trakcie porannej, a Ted — popołudniowej zmiany.
Ted miał wtedy dobry okres. Niewiele dzieliło go od osiągnięcia znaczącej pozycji w poezji. Jego pierwsza książka została dobrze przyjęta i otrzymała
w Stanach liczne nagrody. Zwykle znaczy to, te następna książka będzie rozcza rowaniem, tymczasem Lupercal spełnił bez trudu, a nawet przekroczył wszelkie nadzieje wywołane tomikiem The Hawk In the Ret In. Na mdłej scenie poezji brytyjskiej pojawiła się postać o niezaprzeczalnej sile. Niezależnie od całkiem naturalnych wahart i zwątpiefl wobec własnej pracy, Ted z pewnością jakoś czuł swoją siłą i wartość tego, co zrobił. Nikt nie wiedział, jak wysoko zajdzie — ale w pewnym podstawowym sensie zdążył już zajść gdzie trzeba. Był to wysoki, mocny z wyglądu mężczyzna, ubrany w czarną sztruksową kurtką, czarne spodnie i czarne buty. Ciemne włosy spadały mu w nieładzie na czoło, a usta miał szerokie i wyraziste. Był panem własnego losu.
Sylvia w owym czasie zdawała się wycofana; poetka ustąpiła pierwszeństwa młodej matce i gospodyni domowej. Miała ciało długie i dość płaskie, twarz podłużną i niezbyt ładną, ale przytomną i pełną uczucia, o ruchliwych ustach i pięknych brązowych oczach. Brązowawe włosy nosiła skromnie upięte w kok. Ubrana w dżinsy i schludną koszulę, wyglądała dziarsko i po amerykańsku, jak młoda kobieta w jakiejś kuchennej reklamie; przyjazna, lecz zarazem utrzymująca dystans.
Nic wówczas nie wiedziałem o przeszłości Sylvii, która to przeszłość zadawała kłam otaczającej ją domowej atmosferze. Była najpierw cudownym dzieckiem — jej pierwszy wiersz wydrukowano, gdy miała osiem lat — potem zaś znakomitą uczennicą i studentką: zdobyła wszelkie możliwe nagrody w Gimnazjum Wellesley, a potem w Smith College; bez przerwy stypendia, same piątki. Phi Beta Kappa, funkcja przewodniczącej rozmaitych stowarzyszeń studenckich, nagrody za wszystko, co się da. Modne czasopismo nowojorskie ..Mademoi-selle” uznało Sylvię za wschodzącą gwiazdę i podejmowało ją na różnych imprezach, fotografując i obwożąc po całym Manhattanie. Potem, jak można się było spodziewać, Sylvia dostała Fulbrighta i przyjechała do Cambridge, gdzie poznała Teda Hughesa. Pobrali się w roku 1956, w Zielone Świątki. Owdowiała matka Sylvii pracowała jako nauczycielka i gotowa była poświęcić wszystko dla przyszłości swoich dwojga dzieci, choćby się miała sama zapracować na śmierć. Ojciec — ornitolog, ichtiolog, entomolog, światowej sławy znawca trzmieli i profesor biologii na Uniwersytecie Bostońskim — zmarł, kiedy Sylvia miała dziewięć lat. Oboje rodzice byli niemieckiego pochodzenia, mówili po niemiecku i byli intelektualistami z akademickim wykształceniem. Kiedy po pobycie w Cambridge Sylvia pojechała wraz z Tedem do Stanów, jej błyskotliwa kariera uniwersytecka wydawała się czymś pewnym i oczywistym.
Na pierwszy rzut oka wyglądało to jak typowa historia sukcesu: zdobywczyni najlepszych ocen. która prze do przodu tak prędko i z taką siłą. że nikt jej w życiu nie dogoni. Taki sukces może trwać całe życie, pod warunkiem, że mc nie stanie na drodze oraz że pęd i ciśnienie nie rozsadzą zwycięskiego wehikułu na małe, ostre kawałki. Ale postępy Sy!vii już wcześniej zdążyły dwukrotnie przyhamować. Między miesięczną pracą dla „Mademoiselle” a ostatnim rokiem