— Jam żołnierz też, na twardej ciągłej służbie i żołdzie lichym. Do swojego właśnie idę regimentu —
Znowu ulice. Drzewa je zakryły gałęziami. Latarnie zgaszone. Niebo przez liście majaczy. Głucho toczy się kolej; kłębami bucha w tunelu domów. Siąść na ławce, chwilę tchu —
— Śpisz?... — pytają gęste mroki.
— Idę już.
— Czekają na ciebie?
Czekają! trzeba iść — wciąż iść, wiecznie iść, nigdy snu--
Wolno, ciężko toczą się na targ wozy, biją w bruk olbrzymie kopyta, skrzypią wysokie koła. Przewiewa zapach zielenin.
— Z nami, z nami —
Idzie z długim korowodem wozów. Szafir nieba wypija z niej ostatnie tchy. Pod hebanem mostów blednie lazur rzeki. Giganty katedr majaczą na skalistych placach.
Skąd blask? gdzie się pali? Za mostami, nad wodą. Cały most w pożarze szumiących płomieni. Szum, blask i chłodny, wonny wiew. Kwiatów pełny most, wybrzeże! tłum kwiatów na placu i ulicach! wśród kwiatów huczą płomienie; paprocie kwitną! Zerwij! zerwij kwiat!
— Ludzie! resztę nocy do rana będę wam z wozów znosiła kwiaty — za jeden kwiat.
— Sprzedajem tylko we dnie. Tej nocy dajem darmo. Bierz, co sama chcesz.
— Za dużo, za dużo kwiatów, by wziąć. Wszystkie zgarnę do oczu i was. Ale jednego nie znajdę wśród tylu. Jeden trza dostać, by wziąć.
— Do diabla! trza wziąć, żeby mieć.
— Biada mi, biada!
— Precz stąd!
...Za rzeką wstają zorze.
Palisada złocona. Za nią ogród-eden. Tam ją powita słońce. Dziś Argus śpi — wszystko można. Włóczęga już za palisadą.
W chłodnych szeptach wiatru zorzy budzą się omdlałe posągi. Perli się rosa, żwir zgrzyta pod stopą. Cicho szemrzą fontanny, dymią krągłe wód lusterka. Szumią gaje.
Tam, za odwiecznym obeliskiem, wstaje słońce!
Witaj, strzało kamienna, szyldwachu Izydy na placu krwawym! Chwała ci, ojcze słoneczny, Ozyrysie! Jako ty niechaj mi się stanie dusza rozdartą i jasną — Bądź pochwalone, słońce, że mi się tu objawiasz w dniu nowym — Bądź pochwalone, chwiejnym majaczeniem onej nocy błędnej, bezsennej.
Dalej! dalej!
Tam — ciemne pałace zbrodniczej przeszłości; tu — łuk tryumfu poprzez krwawy plac.
Lunatyczka dobywa nowej fali sił — i gna. Powozy pełne śmiechu i pijaństwa wyją pozdrowienia. Polewacze ulic zataczają na kółkach gumowe węże.
— We mnie! — prosi. — Ocućcie.
319