iż przedstawienie jest „zawsze już” w drodze między kopiami, raczej
0 to, jak preparujemy dla własnych, politycznych celów pojęcia tego, co jest w kulturze „naturalne”, co jest substancją „polskości”, „żydowskości”, „angielskości”, „afrykańskości”, „narodowym duchem”, „niezmienną właściwością”6.
Nierozwiązanym problemem teorii postkolonialnych jest to, do jakiego stopnia udaje się „nie kolonizować” kategoriami dyskursu większościowego dyskursów mniejszości, których uwikłania
1 marginalizację traktuje się jako fakt aprioryczny? Czy udaje się „oddać” głos, „usłyszeć” opowieść etniczną, jeśli pasmo transmisji zostało wyprodukowane przez narracje zachodnie? Czy badacz-ka/badacz z amerykańskiego uniwersytetu, nawet jeśli pochodzą z Azji lub Afryki, mogą „odkopać” tekst Azji lub Afryki? Na pewno mogą dokonać próby demontażu własnego doświadczenia jako skonstruowanego przez „zachodni scjentyzm” (wzorem rozbiórek zaproponowanych dla kategorii inności przez Michela Foucaulta, który pokazuje ustanawianie szaleńca, ustanawianie homoseksualisty). Czy jednak nie demontują i nie marginalizują zarazem własnej tożsamości, jeśli była ona dotąd stłumiona, a teraz nie może obyć się bez gry zaprzeczeń i dopełnień? Czy istnieje jakaś poza--post-neoetniczno-kolonialna opowieść?
To pytanie można zapisać obok pytania o to, czy istnieje coś poza patriarchatem. Odpowiedź nie może paść, choć w tym miejscu mówimy zwykle o „różnorodności” jako pożytku płynącym z rozszerzania perspektywy. Krokiem radykalnym byłoby postawienie na rozwój dyskursów poza dotychczasowymi centrami. Afroamerykań-skie uniwersyteckie badaczki nie mówią jednak do nas z Afryki, ale z prestiżowych wydawnictw. Ich tożsamość jest „innojęzycznością
6 Por. rozmowę z wybitnym znawcą Podhala, który mówi o podobnym preparowaniu góralszczyzny, jej politycznych, historycznych, pragmatycznych celach, a także o tym, jak kategorie narodu są podatne na mit i reinterpretowane w zależności od potrzeb swych użytkowników: U siebie i nie u siebie. Z Antonim Krohem rozmawia Jan Gondowicz, „Nowe Książki” 2003, nr 2, s. 4-8.
jednojęzyczności”, jakby powiedział Derrida, a więc preparatem integralnym. Opowiadając o sobie, opowiadają o innym i o tym samym. Znakomicie wkomponowują resentymenty w konwencje oswojone: powieść postmodernistyczna skorzysta równie chętnie z przyprawy zamorskiej, jak chętnie korzystano z egzotyki w kulturze europejskiej przez ostatnie kilkaset lat. Czy zdołamy usłyszeć coś całkiem innego, nieopartego na fundamentach naszych mitów zbiorowych, naszej nauki? Cóż, prawdopodobnie nie mamy w tym interesu. Więc powiem znów: ostrożnie, postkolonializm może być uspokajającym terminem, za którym stoi potrzeba nowej starej ekspansji. Ale bez tych wszystkich metodologii, za którymi stoi nieufność, nie byłoby po co pielęgnować humanistyki. Uczmy się dialogu z innym, za którego nie mówi ktoś inny, któremu nie podpowiadamy kwestii... Może uda nam się ten wzór zastosować w naszej narracji.
Przechodzę do przykładów literackich. Zacznę od pewnej słynnej powieści z odległej strefy językowej. Autorka: Zhou Wei Hui. Tytuł Szanghajska kochanka1. Dostałam ją od kolegi wraz z entuzjastyczną rekomendacją, więc czytałam ,jednym tchem”, czując po każdej stronie narastające rozczarowanie - choć spodziewałam się raczej przyspieszonego oddechu. Na odwrocie okładki znajdziemy słowa: Powieść o miłości, seksie i odkrywaniu siebie - zakazana w Chinach. Ten krótki podpis pod zdjęciem atrakcyjnej Chinki, trzymającej w łódce z dłoni własną twarz z mocno zaznaczonymi makijażem ustami i powiekami, mógłby zastąpić cały wywód na temat przyczyn kariery „międzynarodowego bestsellera przełożonego na 19 języków”. Interesuje nas (wciąż) seks, wzrusza miłość, pociągają zakaza-
7 Z. Wei Hui: Szanghajska kochanka, przeł. H. Szajowska, Warszawa
167