Iowy piersi. Jej wzrok — poprzez rozchylone skrzydła okna, ponad tarasem, ażurową balustradą, ogrodem ciągnącym się w dole — dociera zaledwie do drzew bananowych i skalistego grzebienia, który zwiesza się nad drogą .prowadzącą ku równinie, za tym występem zachodzi właśnie słońce.
Noc zapada szybko w tym kraju, gdzie zmrok jest nie znany. Lakierowany stolik od razu nabiera granatowej barwy, podobnie jak suknia, biała .podłoga i brzegi wanny. Cała łazienka pogrąża się w mroku.
Jedynie kwadrat okna stanowi jaśniejszą fioletową plamę, Od której odcina się czarna sylwetka A...: linia ramion i Tąk, zarys włosów. Nie można rozpoznać, w tym oświetleniu, czy głowa widoczna jest z przodu, czy od tylu.
W gabinecie dzień nagle zaczyna gasnąć. Słońce zaszło. Sylwetka A... całkowicie się już zatarła. Fotografia przypomina o sobie jedynie dzięki wysadzanym kością słoniową brzegom ramki, które połyskują w resztce światła. Przed fotografią połyskuje również prostokąt żyletki i metalowa elipsa osadzona pośrodku gumki. Ale połysk ich szybko gaśnie. Oko niczego już teraz nie rozróżnia, mimo otwartych okien.
W głębi doliny pięciu robotników ciągle tkwi w tym samym miejscu. Przykucnęli, rozstawieni w szachownicę, na małym mostku. Woda w potoku lśni jeszcze ostatnimi odblaskami zachodu, potem wszystko znika.
Na tarasie A... powinna zaraz zamknąć książkę. Czyta, póki starcza dziennego światła. Potem unosi twarz, odkłada książkę na niski stolik w zasięgu ręki i siedzi teraz bez ruchu: nagie ramiona spoczywają wzdłuż poręczy fotela, ciało zagłębiło się w nim aż po oparcie, oczy szeroko otwarte, a na wprost przed nimi — puste niebo, bananowe drzewa, które znikły, i balustrada, także wchłonięta przez noc.
I nocne świerszcze, których ogłuszające granie już znowu szumi w uszach, jak gdyby nigdy nie ustawało.
Skrzypią we, nie milknące ani na chwilę odgłosy osiągnęły swe pełne brzmienie o niezmiennym nasileniu i barwie, dźwięki te trwają od paru minut, a może nawet godzin, ponieważ żadnego tonu nie można by uznać za początkowy.
Teraz to miejsce ginie w zupełnej czerni. Mimo że wzrok miał już czas do niej przywyknąć, nie widać żadnego przedmiotu nawet spośród znajdujących się najbliżej.
Ale teraz znowu zaczynają istnieć słupki w rogu domu, a ściśle — półsłupki i poręcz, która wznosi się nad nimi; także kamienne płyty u ich nasady stały się częściowo widoczne. Narożnik mauru wytycza pionową linię. Jaskrawy snop światła wytryskuje zza niego.
To zapalona lampa, jedna z dużych lamp
99