von Spal: miał zamknięte oczy. Jego głowa zdawała się być pozbawiona życia, jak wyciosana z kamienia.
Melchior spojrzał nań ze wzruszeniem i pomyślał:
— Dlaczego nienawidzę go i kocham zarazem? Czuję, że coś łączy mnie z nim, a jednocześnie wydaje mi się kimś obcym. Dlaczego chłopcy przed nim uciekają? Na czym polega jego moc? Cóż każe mu tę moc pokazywać ludziom? Czy robi to wszystko ze względu na mnie? Czy chciał mi pokazać, kim są ci ludzie? Czy chciał mi powiedzieć coś, co już wiem? Znam ich. Już dawno zdemaskowałem ich bez reszty. Ale ja chcę stąd odejść. W moim życiu wreszcie pojawiło się coś, na co od dawna czekałem, choć nie śmiałem o tym marzyć. Inne światy mnie wołają. Dlaczego zwlekam? Ten obcy mnie zatrzymuje... Cfze-go właściwie chce ode mnie?
Jego wzrok padł na okno. Przez chwilę zdawało mu się, że w jego ramach ujrzał piękną i hardą twarz Fo, twarz wędrowca, który zatrzymał na nim swe nieruchome spojrzenie. Jednakże kiedy tylko spojrzał na nią uważnie, twarz zniknęła z okna.
Goście ciągle jeszcze jedli. Nagle pan von Spat otworzył oczy. I natychmiast jego siedem postaci pojawiło się na wolnych krzesłach obok biało ubranych dziewcząt. Goście tyko przelotnie podnieśli głowy I znad talerzy, jakby już nic ich nie mogło zdziwić.
Stopniowo posiłek dobiegł końca. Rozmowy stały się żywsze i głośniejsze. Profesor Schulze odsu- I nął z hałasem krzesło, uderzył nożem w szklankę I i zaczął przemawiać:
— Szanowi zebrani! Nawet rzecz pozornie naj- I bardziej cudowna staje się naturalną, jeśli się do niej I przyzwyczaimy. Natura to jedynie suma rzeczy, do I których się przyzwyczailiśmy. Dziś przez chwilę wstrząsnęło nami coś niezwykłego, co byliśmy pra-