170 Harold Pinter
Pauza.
W każdym razie, opowiadał mi właśnie — ten mój przyjaciel, wie pan — że czasem staje się to stopniowo — z dnia na dzień wzrasta, i wzrasta, i wzrasta... z dnia na dzień. A kiedy indziej znów — staje się nagle. Puf! Jak nic. Nerwy się rozstrajają. Nigdy nie wiadomo, jak to się stanie, ale u pewnych osób... musi się stać.
PETER
Naprawdę?
GOLDBERG
Tak. Ten mój przyjaciel właśnie opowiadał mi o tym — akurat przed paru dniami, (spogląda niepewnie, wyjmuje papierośnicę) Zapali pan? To Abdullah.
PETER
Nie, nie, ja takich nie palę.
GOLDBERG
Ja, od czasu do czasu, pozwalam sobie. Właśnie Abdullah, albo... (pstryka palcami)
PETER
Co za noc! (Goldberg zapala papierosa zapalniczką)
Wracam do domu i jest ciemno. Wrzucam szylinga do licznika, patrzę, a tu już po zabawie.
GOLDBERG
Pan wrzucił szylinga do licznika?
PETER
Tak.
GOLDBERG I światło się zapaliło.
PETER
Tak, wtedy wszedłem.
GOLDBERG (śmieje się i urywa)
Byłbym przysiągł, że to był korek.
PETER (ciągnąc rzecz dalej)
Cisza była śmiertelna. Nic, ani mru-mru. Idę na górę i tu, na schodach, spotyka mnie pański przyjaciel, Dermot. I on mi powiedział. GOLDBERG (ostro)
Kto?
PETER
Pański przyjaciel — Dermot.
GOLDBERG (marszcząc brwi)
Dermot. Tak. (siada)
PETER
Chociaż czasem się przełamują, prawda? Chciałem powiedzieć — wracają do zdrowia?
GOLDBERG
Do zdrowia? Czasem wracają do zdrowia — tak czy inaczej. PETER
Ja chcę powiedzieć — może on już wrócił do zdrowia, nie? GOLDBERG
To nie jest wykluczone. Niewykluczone.
Peter wstaje i bierze imbryk i filiżankę.
PETER
No, jeśli do obiadu nie będzie mu lepiej, to pójdę po doktora. GOLDBERG (żywo)
To zbyteczne, panie Boles, już my się wszystkim zajmiemy. Niech się pan o nic nie martwi.
PETER (niepewnie)
To znaczy?
Słychać, jak na górze ktoś trzaska drzwiami. Patrzą na drzwi. Wchodzi McCann niosąc dwie walizki.
Ach, to pan. Już spakowany?
Peter zabiera imbryk i filiżankę do kuchni. McCann idzie w lewo i odstawia walizki. Podchodzi do okna i wygląda na dwór. GOLDBERG
No? (McCann nie reaguje) McCann. Zapytałem: no?
McCANN (nie odwracając się)
Co — no?
GOLDBERG
No, co jest? (McCann nie reaguje) Pytam: co jest?
McCANN (odwraca się, ponuro patrzy a Goldberga)
Ja już tam nie pójdę.
GOLDBERG Bo co?
McCANN
Ja już tam nie pójdę.
GOLDBERG Jak tam wygląda?