śmiało i bez skrupułów, więc używać możemy bez trwogi o przyszłość, której nie ma.
Lecz dusz swych spytajmy, czy używają tej swobody i czują się szczęśliwe?
Niech nam powiedzą, ile razy wobec szczęścia, zamiast cieszyć się i szybko ręce po nie wyciągnąć, zasępiały się myślą smutną i stały tak długo w skupieniu pytań milczących, aż szczęście minęło, zostawiając im żal...
Niech powiedzą, ile razy odpowiadały: „Nie!”, na pokusy dobrej wieszczki, choć miały prawo „Tak” powiedzieć i choć to „Tak” zyskałoby im może jednę chwilę zapomnienia lub zachwytu...
Niech powiedzą, ile razy z trwogą uciekały od ponętnych widm szczęścia, wyrzucając sobie, że te widma zdolne są je nęcić; ile razy wyrzucały sobie pragnienia rwące, choć nieba nie mają — i Bóg żaden ich nie widzi.
Niech powiedzą o krwawych łzach upokorzenia i żalu, którymi płakały, gdy zwyciężone, porwane przez wir życia, sięgnęły po szczęście i wypijały mętną czarę upragnionych rozkoszy.
Niech nam powiedzą o uczuciu wielkiej, niepowetowanej straty, pod której uciskiem targały sobie włosy, zamiast promienieć weselem — straty samych siebie, straty nie nieba, lecz swej wyższości, swej godności człowieczej.
Niech nam powiedzą o mękach szlachetnej dumy, spoliczkowanej przez samowiedzę, która je nazwała podłymi, i śmiała się z ich upadku, i w gorzkiej ironii mieszała je z ludzkiem błotem, wykazując ich słabość, ich nicość, ich złudzenia.
I niech powiedzą, czy w szczęściu były szczęśliwe, czy rozkosz równała się pragnieniu, a jedna choćby chwila zapomnienia zatarła wszystko w pamięci...
I niech powtórzą to, co tak często mówią w piołunowych chwilach znużenia, że to szczęście, do którego wyciągały dłonie, nie dla nich; i że to szczęście gorszym jest od cierpienia; i że jeżeli inne jest bajką i marzeniem, wołą się go zrzec i bodaj cierpieć zawsze!
Nie umiemy być szczęśliwi. Czy przyczyna tego życiowego kalectwa tkwi całkowicie w newrozie, którą mamy być dotknięci? Czy wiecznie patologią I fizjologiczną objaśniać będziemy zjawiska najsubtelniejsze dusz swoich, bez sięgnięcia do pierwotnych, zewnętrznych przyczyn, i piętnować je dobrowolnie mianem chorych przez lenistwo lub wyrachowanie, uchylając się od wniknięcia w ich treść istotną? / Epitety „chorych” i „zdrowych” zostawmy higienie specjalnej. Jest punkt, w którym patologia zlewa się z fizjologią, z którego można dotrzeć do praw im wspólnych.
I wreszcie, jak się zwykle pojmuje zdrową duszę? Jako równoważnik przeciętnej, miernej. Czym jest jej zdrowie? W czym tkwi ono? — spytajmy, a usłyszymy
47