I
mawiał literackiego wyrazu, ponieważ absorbowały go sprawy, których słowa nie potrafią wyrazić do końca. Inne sztuki zawsze dopominały się o jego zainteresowanie; z konieczności transpono-wał je po trosze w swojej sztuce, odczuwając zadowolenie zmieszane jednak z pewnym zakłopotaniem. Teraz nie będzie już mógł tego robić: ilekroć odniesie wrażenie, że malarz, rzeźbiarz czy któryś inny twórca wychylają się poza wzajemnie zakreślone granice, przed nim stanie sztuka żywa i powie: „Przyprowadź ich do mnie". We wszystkich dziedzinach sztuki, sztuka żywa będzie dla poety miernikiem obnażającym nadużycia, kojącym bunty, gdyż w jej obecności nie istnieje już możliwość anarchii. W tej wyzwoleńczej akcji poeta wespół z muzykiem grają rolę pierwszoplanową. Powiedziałem już, że muzyka zajmuje wyjątkowe miejsce pomiędzy sztukami nieruchomymi a sztuką żywą, ponieważ to, co tamte sztuki przedstawiają nam tylko w przestrzeni, muzyka transponuje na życie ożywione w czasie. Poeta również zajmuje takie wyjątkowe miejsce, ale z innego tytułu; jego rola jest technicznie mniej wyspecjalizowana. To on inspiruje formę i to, co w niej ma być podatne zrozumieniu: on jest tytułem; rusztowaniem służącym wznoszeniu żywej budowli. Odnosi się wrażenie, że poeta znika z chwilą, kiedy budowa jest ukończona, ale to on podtrzymywał cały ciężar wciąganego na górę budulca, on wyznaczał proporcje, a nawet wskazywał je w przestrzeni zanim jeszcze faktycznie zaistniały; bez niego nie byłoby budowli; to w nim ona się potencjalnie zawierała. Obecnie duch budowli zawiera duchowo w sobie poetę: w formie dzieła sztuki żywej poeta osiągnął wszechobecność. Każdy ton muzyki, każdy ruch ciała zawiera w sobie całego twórcę. Chcąc osiągnąć to cudowne istnienie, poeta musiał się pogodzić z tym, że początkowo będzie tylko rusztowaniem dzieła, a potem, że będzie musiał oddać mu się całkowicie. Jednakże, podobnie jak w każdej dobrze zaprojektowanej konstrukcji, struktura budowli i ciężar, i natura budulca muszą się jasno wyrażać. Tu właśnie poeta zachowa cząstkę własnej osobowości, a wskazówkami będą słowa żywego poematu. Muzyk musi ustąpić wobec tych wskazówek; one pozwoliły mu wznieść świątynię, one są również podporą i gwarancją jej równowagi. One poświadczają istnienie kośćca organizmu, w który muzyka ma tchnąć życie; nie są wyrażeniem, ale Jego podporą. Trudno sobie wyobrazić współpracę ściślejszą i bardziej wzajemnie sobie podporządkowaną. Twórca dzieła sztuki żywej dzieli się więc na poetę i muzyka, z tym, że jeden warunkuje drugiego, lecz nigdy nie występuje sam, równowaga nie polega tu na równości; przeciwnie, proporcje tego udziału będą zawsze zmienne i uwarunkowane prawami równowagi, to znaczy prawem środka ciężkości. Gdyby muzyk zechciał śpiewać sam, budowli grozi pewne niebezpieczeństwo; gdyby poeta zechciał mówić sam, powstaje ryzyko, że otrzymamy tylko bardziej lub mniej ozdobne rusztowanie... Poeta jest w pewien sposób pojemnikiem lub dłonią, która dźwiga i podpiera; muzyk — musującym płynem lub wypracowanym i cennym budulcem. Ich zjednoczenie dokonane poprzez ciało, tworzy dzieło sztuki żywej, a jest ono tak pełne, że zarówno jeden, jak i drugi może uchwycić motywy, które sztuki nieruchome nadaremnie chciały urzeczywistnić i tym sposobem uwolnić własną wizję od tego, co jej zadało gwałt.
Kiedy mówimy o poecie i muzyku nie wyłączamy oczywiście fizycznych przedstawicieli sztuki żywej! Przeżyte we własnym ciele doświadczenie muzyczne musi każdego, kto go domał, usposobić przychylnie i skierować ku motywom, jakie sztuka żywa umie i powinna wyrażać, odsuwając jednocześnie — choćby ze względu na rozbudzone poczucie własnego ciała — motywy, których przeznaczeniem jest unieruchamianie innych sztuk. Sztuka żywa zwraca się do całej istoty, a im więcej własnego życia wnoszą w nią jej współpracownicy, tym wyżej będzie można postawić jej posłannictwo. „Zawód” żywy jest równocześnie bardzo prosty i bardzo złożony. Teoria jest prosta, gdyż żąda tylko zupełnego oddania się; natomiast jej zastosowanie wymaga wszechstronnych studiów, co przecież nie każdemu jest dane. Stąd wywodzi się zasada współpracy lub współdziałania. Zauważmy, że sama zasada jest już dla nas gwarancją czysto ludzkiej jakości dzieła; specjalne ograniczenia, które, jak widzieliśmy, należą do dziedziny znaku (w przeciwieństwie do wyrazu) dotyczą raczej jednostek niż zbiorowości. Gdyby z jakiejś przyczyny okazały się przejściowo konieczne, dzieło żywe musiałoby opowiedzieć się za rozwiązaniem dramatycznym, które żąda ra-
139