84 Emile M. Cioran
jedynie pod tym warunkiem klęska będzie mogła stać się przemianą. Czemu nie wykorzystać każdej chwili, w której choroba roznieca ogień u podstawy życia, wślizguje się w materię, by uczynić ją kruchymi szczątkami, strzępami istnienia, i ściska nas tak, by rozbić nas na mineralne odłamki, które są jedynie nieskończonym żalem za integralnym życiem? Czemu nie wykorzystać tych chwil, by ożywić nas w nieszczęściu, ozłocić na nowo toczoną przez nas krew, otoczyć nimbem nasze porażki? Jeśli nie nauczymy się czynić choroby czymś pozytywnym, czemu mielibyśmy nadal żyć, żałując swego zrujnowanego życia? Czemu skarżyć się na katastrofę, skoro mogłaby ona stać się preludium suity kolejnych objawień? Czyż wszystkie cierpienia, które pustoszyły nasze oblicze, nie są świtem naszej przemiany ?
Tragedia tkwi jedynie w jednostronności, tylko człowiek, który uporczywie trzyma się wyznaczonego kursu, upojony podążaniem nim, zdolny jest wytrzymać więcej, niż można sobie wyobrazić. Ale czy trzeba to sobie wyobrażać? Tak łatwo wyobrazić sobie wszystko, wszystko zrozumieć i nie udzielić nawet jemu łaski pogardy. Mieć fanatyczną odwagę zmierzenia się z tym, co nierozwiązywalne, gwałcić w ślepej furii to, co nie do naprawienia, być absurdalnym do tego stopnia, by pozwolić swym myślom tańczyć w ekscesie i wznieść się jak płomień w dalekim mroku. Głębia jednej myśli stanowi funkcję ryzyka, na które się narażamy. Albo umrzemy jako bohaterowie myśli, albo wyrzekniemy się myślenia. Jeśli myśl nie jest ofiarą, czemu jeszcze miałoby służyć myślenie? Zachować dla siebie jedynie jątrzące, nierozwiązywalne i ostateczne pytania. Na pozostałe odpowiedzi udzielą profesorowie. Za to im płacą. Gdybyśmy mogli rozwiązać problem życia, cierpienia, śmierci, przeznaczenia i choroby lub wyczerpać je rozumieniem, jaki sens miałoby jeszcze myślenie?
Oczywiście, choroba dostarcza stanów niezwykłego drżenia. Lecz by uczynić chorobę płodną i uczynić z niej silę napędową naszej dynamiki wewnętrznej, trzeba koniecznie doprowadzić drżenie do paroksyzmu. Istnieje prawdziwa metoda całkowitego drżenia, która otwiera nam drogę wewnętrznego oczyszczenia i uniesienia. < isiągnąć takie napięcie psychiczne, by każde działanie pociągało za sobą wzrost natężenia wibracji, niech wewnętrzne napięcie będzie tak silne, że w porównaniu / własnym paroksyzmem akty woli wydadzą się mimowolnym odruchem. O ile w stadium, w którym choroba króluje i rozkazuje, wola jest obezwładniona i ukryta,
0 tyle w stadium, w którym choroba staje się twórcza, wola jest dosłownie przeskoczona, przekroczona. Wydaje się słaba, przyćmiona w obliczu wulkanu wibracji, które
1 (izpętują się i podnoszą z głębi istnienia niczym chroniąca życie eksplozja. W drżeniu choroby natężenie życiowych wibracji stanowi puls, dzięki któremu dążenie do rozkładu ulega przemianie w ekstazy życia, które nie chce ulec, mm nie pozna wielkiej przemiany i ostatecznego przeob-mżenia.
Choroba sprowadza na powierzchnię świadomości to, en w nas najgłębsze. Dlatego prawdziwie głębokimi lesiośmy jedynie w chorobie, a kiedy udaje się nam ją poskromić, stajemy się kimś więcej niż jesteśmy, my sami siebie stwarzamy.
To na naszych ruinach udało nam się poznać, kim jesteśmy.
( o do tego, kim się staniemy, wszystko jest w naszych