BRAK SENSU
zręczni* mi używać tego wyrażenia, jej śmierć można nazwać jedynie „dobrą śmiercią". Każdy niemal, kto podczas ostatnich dwóch lat jej życia miał kontakt / Evą, czuł się wzbogacony. Kiedy pierwszy raz się dowiedziała o swojej chorobie i potem, gdy powiedziano jej o przerzutach i fatalnej prognozie, wpadała w rozpacz, ale szybko się z niej wydobywała, rzucając się do realizacji rozmaitych altruistycznych programów. Pracowała jako wolontariuszka na oddziale szpitalnym dla śmiertelnie chorych dzieci. Starannie zbadała wiele organizacji charytatywnych, by rozsądnie zadecydować o podziale swojego majątku. Gdy zachorowała, wielu starych przyjaciół zaczęło unikać kontaktu z nią. Po kolei zwróciła się do każdego z nich, by im powiedzieć, że rozumie powody ich wycofania, że nie czuje do nich urazy, ale że rozmowa z nią o tym, co do niej czują, może im być pomocna, gdy sami będą stać w obliczu własnej śmierd.
Ostatni onkolog Evy, dr L., zimny mężczyzna w okularach w drudanej oprawie, siedział za biurkiem wielkości boiska do piłki nożnej i rozmawiając z Evą, jednocześnie wypełniał na maszynie jej dokumentację. Choć z technicznego punktu widzenia był doskonałym fachowcem, Eva zastanawiała się nad zmianą lekarza, by znaleźć kogoś cieplejszego i bardziej troskliwego. Postanowiła wszakże pozostać przy nim, a za ostatni cel życiowy postawiła sobie „humanizację doktora L.". Zażądała od niego więcej czasu, domagała się, by nie pisał przy niej na maszynie i by jej słuchał. Odniosła się empatycznie do jego sytuacji: jak trudno musi mu być oglądać śmierć większości jego pacjentów - w istode, ze względu na jego specjalizację, niemal wszystkich jego pacjentów. Krótko przed śmiercią miała dwa sny, które opowiedziała zarówno mnie, jak i doktorowi L. W pierwszym dr L. był w Izraelu, ale nie mógł się zdecydować na odwiedzenie muzeum holocaustu. W drugim, na szpitalnym korytarzu grupa lekarzy (wśród nich doktor L.) bardzo szybko się od Evy oddalała. Pobiegła za nimi i powiedziała:
- No dobra, rozumiem, że nie możede sobie poradzić z moim rakiem. Prze" baczam wam, w porządku. To zupełnie normalne, że się tak czujecie.
Wytrwałość Evy zwyciężyła: udało jej się przełamać bariery doktora L. i ||* trzeć do niego w głęboko ludzki sposób.
Uczestniczyła w grupie wsparda dla pacjentek z przerzutami, a do końca żyda znajdowała sens w tym, że jej postawa wobec śmierci była wartośdowa innych pacjentów, którzy z jej radości życia i odwagi wobec śmierci brali pWT kład dla własnego życia i umierania. Jedna z tych pacjentek, Madeleine Salmon' wspaniała poetka, napisała wiersz, który miał zostać przeczytany na spotkaniu dla uczczenia ku pamięd Evy:
Najdroższa Evo,
Ilekroć wieje wiatr od morza.
Słony i silny,
Pamięć o tym, jak z zapałem się wspinałaś na szczyty wzgórz, I o silnej fali twojego śmiechu Zimniejsza mój ból po twoim odejściu I łagodzi myśl o własnym.
„I łagodzi myśl o własnym" pięknie wyraża znaczenie źródła sensu dla tak wielu ludzi stojących w obliczu śmierci. Pomysł, by być wzorem dla innych, zwłaszcza dla własnych dzieci, by pomóc im zmniejszyć strach przed śmiercią lub w ogóle się go wyzbyć, może aż do śmierci wypełnić życie sensem. Człowiek rozszerza swoje istnienie na własne dzieci, dzieci tych dzieci i tak dalej w wielkim łańcuchu bytu. Eva, rzecz jasna, wywarła na mnie wielki wpływ i w ten sposób uczestniczy teraz w procesie, w którym ja z kolei znajduję swój sens, przekazując jej dar moim czytelnikom.
Altruizm stanowi ważne źródło sensu dla psychoterapeutów i, rzecz jasna, dla wszystkich zawodowo zajmujących się pomaganiem innym ludziom; nie tylko angażują się w pomaganie pacjentom w ich rozwoju, lecz również zdają sobie sprawę, że rozwój jednej osoby jak rozchodząca się fala wywiera dobroczynny wpływ na wielu innych ludzi, którzy się z nią stykają. Wpływ ten jest najbardziej oczywisty, gdy chodzi o kogoś, kto ma szeroką sferę oddziaływania (nauczyciel, lekarz, pisarz, pracodawca, dyrektor; kierownik, inny terapeuta), w istode wszakże dzieje się tak w przypadku każdego pacjenta, nikt bowiem nie może w codziennym życiu uniknąć wielu spotkań z innymi ludźmi. W swojej pracy klinicznej staram się z każdym pacjentem uczynić tę sprawę jawnym obszarem dociekań; badam ich kontakty interpersonalne, zarówno bliskie, jak i przypadkowe; razem z nimi sprawdzam, czego chcą od innych i co wnoszą do ich żyda.
Wiara, że dobrze jest dawać, być użytecznym dla innych, czynić świat lepszym, jest potężnym źródłem sensu. Głęboko zakorzeniona w tradycji jude-ochrześcijańskiej została zaakceptowana jako prawda a priori przez wiele osób, które odrzucają teistyczny światopogląd.
Oddanie sprawie. „Tym, czym człowiek jest, stał się przez sprawę, którą uczynił Własną"47. Słowa Karla Jaspersa wskazują inne ważne świeckie źródło sensu żyda I oddanie sprawie. Will Durant, filozof i historyk, napisał książkę zatytułowaną On the Meaning ofLife (O sensie iycia) złożoną z wypowiedzi wybitnych ludzi na temat sensu żyda. Praca dla jakiejś „sprawy" jest tam tematem dominującym.
We wnioskach Durant formułuje własne stanowisko:
Przyłącz się do całości, pracuj dla niej całym swoim dałem i umysłem. Sens żyda tkwi w szansie, jaką nam ono daje na stworzenie czegoś od nas większego lub na przyczynienie się do czegoś takiego. To nie musi być rodzina (choć to najprostsza i najszersza droga, jaką natura w swojej ślepej mądrośd otwiera przed najprostszą nawet duszą); to może być jakakolwiek grupa, która woła o całą ukrytą szlachetność człowieka i daje mu sprawę, dla której może pracować a która nie zniknie wraz z jego Śmiercią"4*.