udział w napadzie na bank, wplątany zwykłymi prośbami w tę sensacyjną intrygę), są przypadkowe, a przez to zdegradowane (jak np. przygoda erotyczna) albo wreszcie pozorne, a więc pozbawione znaczeń i wartości (jak finałowa scena „wniebowstąpienia** na dach Pałacu Kultury i Nauki).
„Powiedzmy, Gantenbein*’ i „powiedzmy, Nikt” to dwa epickie warianty egzystencjalnego buntu przeciw ludzkiej określoności. Ganten-beinowi przeszkadza pamięć, bohaterowi Konwickiego — zanik pamięci. Obu przecież łączy przeświadczenie, że właśnie pamięć jest budulcem tożsamości, że o tym, kim jesteśmy, decyduje to, co o sobie pamiętamy.
Tożsamość i pamięć mogą zatem być przekleństwem. W Senniku... i Wniebowstąpieniu bohater Konwickiego usiłował przeciwstawić się temu skazaniu: Paweł poddał w tym celu własną pamięć drobiazgowej wiwisekcji, usiłując dotrzeć do tych wydarzeń z przeszłości, które zadecydowały o jego obecnym rozbiciu; polski „every-man” z Wniebowstąpienia postąpił odwrotnie: próbował wyznaczyć sobie rolę i wybrać tożsamość. Podsumowaniem obu rozwiązań okazało się Nic albo nic. Powieść ta zestawiona z Wniebowstąpieniem zdaje się prowadzić do przygnębiającego wniosku, iż nie ma ucieczki przed pamięcią, w stosunku do Sennika... zaś Nic albo nic to zdecydowane przekreślenie nadziei na możliwość pogodzenia się z własną przeszłością
i na szansę zadomowienia się w teraźniejszości. Przeszłość okazuje się bowiem niezrozumiała: jest — jak nieprzezroczysty sen szaleńca — wspomnieniem rojeń o wielkim ładzie i o zbawczej logice porządku, dla których kamieniem węgielnym nieodmiennie okazywało się zabójstwo. Teraźniejszość z kolei to wizja kraju policyjnego (bohaterowie obu powieści są ustawicznie legitymowani), w którym społeczeństwo, poddawane stałej inwigilacji, traci z wolna swoje kontury, rozpada się w bezkształtną masę.
Nic albo nic wyznaczała więc w dorobku Konwickiego punkt końcowy w ewolucji wątku podmiotowego. Ukazanemu w Senniku rozpadowi jednostki, która szansy scalenia własnej osobowości szukała w pielgrzymowaniu, odpowiadały kolejne, podejmowane we Wniebowstąpieniu imaginacyjne pielgrzymki do mitycznej Doliny, podczas których narrator przekonywał się, że las, woda i niebo — swoiste mateczniki sensu — nie dają już oparcia: „umierają lasy” (Wniebowstąpienie, s. 44), „umierają rzeki” (s. 104), „niebo zaczyna powszednieć”, a „które-' goś dnia [...] po raz pierwszy podnosimy pięści do nieba, aby grozić” (s. 170). (W filmie Konwickiego Jak daleko stąd, jak blisko, z roku 1971, główny bohater Andrzej mówi do swego ojca: „Żyjemy, ojcze, w czasach wielkiego kryzysu. Giną lasy, umierają rzeki, wysychają morza. (...) Zanikają granice między ogniem i wodą, dobrem