punktu widzenia. Nie wiem, czy to wystarczające zabezpieczenie, ale innego nie ma. Na ile znam moją rodzinę czy rodzinę Danusi, nie sądzę, żeby chcieli podważać naszą wolę.
Danusia: Często zastanawiamy się, kto po nas to wszystko odziedziczy. I mamy takie marzenie, żeby to był zawsze dom kobiet. W pewnym momencie wybierzemy chyba jakąś zaprzyjaźnioną parę kobiet, młodszych od nas, którym zapiszemy to wszystko. Chciałybyśmy zabezpieczyć sobie opiekę na stare lata i jednocześnie mieć świadomość, że ten dom po naszej śmierci będzie tętnił życiem, nie wpadnie w przypadkowe ręce. Włożyłyśmy w niego całe serce.
Małe miasto w centralnej Polsce. Jedno z tych, o których mówi się „Polska B”. Kiedyś miałam w tym mieście przyjaciół, pamiętam, jak wyglądało kilkanaście lat temu. Krótko mówiąc: lepiej. Podobno teraz na wszystko brakuje pieniędzy. Z dziewczynami umawiam się przy dworcu, odbierają mnie stamtąd samochodem. Agnieszka (45 lat) od wielu lat jest dziennikarką lokalnego tygodnika, recenzuje poczynania samorządowej władzy i komentuje różne wydarzenia z życia miasta. Małgosia przeprowadziła się tu 12 lat temu, kiedy postanowiły wieść wspólne życie. Uczy języka polskiego w miejscowym liceum. Ma 37 lat. Na spotkanie zaprosiły mnie do swojego domu. Na półce regału widzę ich wspólne zdjęcie, zrobione w konwencji, w jakiej większość młodożeńców fotografuje się tuż po „cywilniaku”. Zwróciło moją uwagę, bo w tym czasie dużo dyskutowano (w senacie i w mediach) na temat ustawy
0 związkach partnerskich.
Agnieszka: Poznałyśmy się dawno, dawno temu na dworcu Łódź Fabryczna. Żeby było śmieszniej: przy kantorze wymiany walut. Ale umówiłyśmy się na spotkanie korespondencyjnie, dzięki ogłoszeniu zamieszczonemu przez Małgosię w towarzyskiej rubryce gazety „TOP”. Nie była to bynajmniej gazeta „branżowa”, tylko typowa gazeta z ogłoszeniami wszelkiej maści: samochody, nieruchomości, handel wszelkim dobrem i ogłoszenia towarzyskie. „Pan szuka pani”, „pani - pana”,
1 wreszcie „pani szuka przyjaciółki”.
Małgosia: Dostałam dużo listów, zarówno od pań jak i - nie wiedzieć czemu - panów. Pamiętam list od dziewczyny, która napisała, że jej partnerka wyjechała za granicę, a ona sama ma męża i jest w ciąży - nadmiar atrakcji zawirował mi w głowie. Na tle tego wszystkiego list Agnieszki był bardzo sensowny, przeraził mnie tylko jej wiek - 30 lat. Pomyślałam: dojrzała kobieta! A ja wtedy takie dziecko, chociaż studentka. Nie była to era komórek ani tym bardziej Internetu. Agnieszka podała mi stacjonarny numer telefonu do pracy.
Agnieszka: Byłam wtedy na etapie pierwszych kroków w dziennikarskim zawodzie, bo wcześniej jako magister inżynier rolnik pracowałam w ośrodku postępu rolniczego. Tak się złożyło, że kiedy poczułam potrzebę większej zmiany w swoim życiu, w moim mieście akurat zakładano prywatną, niezależną gazetę. To jest moje miejsce do dziś.
Małgosia: I pod ten numer ja wtedy wydzwaniałam. Przez dłuższy
65