118 BOWT W TREBLINCE
— Widzisz, to jest nasz wojak, który uciekł z niewoli.
Miałem przed sobą dwudziestokilkuletniego młodego człowieka o jasnych włosach i niebieskich oczach. Olbrzymia szrama przecinała jego twarz i, ciąg. nąc się od ucha aż do wargi, nadawała jej dziwny wyraz. Wyciągnął do mnie rękę i po chwili uczułem silny uścisk. Odpowiedziałem mu takim samym uściskiem. Obserwował mnie bacznie sprytnymi, małymi oczyma i zapytał, skąd jestem. Obwąchiwaliśmy się nawzajem jak dwa psy. Wiedziałem, kogo mam przed sobą. Jego sposób bycia i zachowanie świadczyło o tym, że jest „bandziorem”. Zacząłem mówić do niego żargonem Powiśla, jakim pisał swoje felietony Wiech. Na pytanie, skąd jestem, odpowiedziałem:
— Kapujesz, zwiałem ze stalagu. — Na szczęście nie zapytał z jakiego.— Uciekałem przez całe Prusy, aż doszedłem do Bugu i tam, kapujesz, dostałem kulę w nogę, gdy przechodziłem granicę.
Zapytał mnie, czy mam dokumenty. Odpowiedziałem, że nie mam żadnych. Powiedział:
— Gdybyś miał pieniądze, można by ci było zrobić lipną kenkartę.
Zapytałem, ile to może kosztować. Odpowiedział, że koło dwóch tysięcy.
W odpowiedzi wyciągnąłem z kieszeni moje sto dolarów—wszystko, co posiadałem. Zdziwienie odmalowało się na jego twarzy. Podejrzliwie zapytał, skąd je mam. Błyskawiczna myśl wpadła mi do głowy. Ze stoickim spokojem odpowiedziałem, że gdy przechodziłem Bug, złapałem Żydziaka, zrewidowałem go i zabrałem mu te sto dolarów. Pierwsze jego pytanie — co zrobiłem z Zydzia-kiem? Tutaj moja fantazja wyczerpała się. Ze skruchą odpowiedziałem, że wtedy Niemcy zaczęli do nas strzelać; uciekłem i dostałem kulę w nogę.
Zabrał moje dolary i poszliśmy spać. Całą noc nie mogłem zmrużyć oka. Myślałem ciągle o „sympatycznym syneczku” i o losie moich jedynych stu dolarów. Po śniadaniu Antoś (tak go nazywała matka) wyciągnął rękę i powiedział:
— Stary, nie martw się, wszystko będzie w porządku. Jadę teraz do Warszawy i zrobię dla ciebie dokumenty. Powiedz tylko, na jakie chcesz nazwisko.
Podał mi kartę papieru i ołówek, a ja nagryzmoliłem — Ignacy Popow. Ignacy — imię to podałem dlatego, że wiedziałem, że imieniny prezydenta Mościckiego były pierwszego lutego. Przed wojną w domu zawsze śmialiśmy się z naszego przyjaciela Stefka Kamrata, że ma urodziny wraz z imieninami prezydenta Mościckiego. Data imienin była ważna, bo chrześcijanie głównie je świętują. Imiona wybierają z kalendarza według ich świętych. Popełniłem gafę podając dzień urodzin też pierwszego lutego. Nazwisko Popow podałem dlatego, bo wiedziałem, że mama też ma dokumenty na to samo nazwisko. Liczyłem się z tym, że może uda mi się z nią spotkać, a wtedy łatwiej nam będzie być razem.
Synalek pojechał do Warszawy. Przez trzy dni w wielkim napięciu oczekiwałem jego powrotu. Gdy przyjechał, przywiózł ze sobą kenkartę, arbeitkartę i legitymację organizacji Todta51. Prócz tego miał na szkiełku rozmazany czarny tusz do odciśnięcia śladów palców na mojej nowej kenkarcie. Pozostało jeszcze jedno — trzeba mi było zrobić zdjęcie. Poszliśmy do fotografa. Cały czas chodziłem w czapce, aby zakryć moją ogoloną głowę. Gdy weszliśmy do fotografa i usiadłem naprzeciwko jego prymitywnego aparatu fotograficznego obitego dyktą, nadal byłem w czapce. Po długich przygotowaniach fotograf odwrócił się w moją stronę i powiedział, że do kenkarty nie można robić zdjęcia w czapce. Po chwili ociągania się zdjąłem czapkę. Gdy tylko ją zdjąłem, fotograf z przymilnym uśmiechem powiedział:
— Ale się zrobiło widno.
Z zaciekawieniem patrzył na moją ogoloną głowę. Towarzyszący mi bandzior przerwał jego wywody i zażądał, aby „machnął” zdjęcie. Mały człowieczek o wypomadowanym czarnym wąsie podchodzącym prawie do uszu zabrał się do roboty. Po otrzymaniu jeszcze mokrego zdjęcia powróciliśmy do domu. Antoś wyjął z kieszeni obcążki i fachowo przymocował żelazkiem zdjęcie do kenkarty. Potem wyjął stempel (dostał go razem z kenkartą i miał nazajutrz zwrócić do meliny, gdzie dostał kenkartę). Z kawałka pergaminu wyjął czerwoną szmatkę przesiąkniętą tuszem. Zamoczył stempel w tuszu i dokładnie ostemplował moje zdjęcie z dwóch stron. Z kieszeni wyciągnął cztery tysiące złotych i powiedział, że to jest reszta ze stu dolarów. Mając dokument i pieniądze chciałem od razu jechać do Częstochowy. Mój Antoś jednak zadecydował, że w tym stroju mogę podpaść Niemcom. Powiedział, że ma kilka marynarek i kapeluszy. Rzeczywiście, zdejmował z wieszaka jedną po drugiej. Wreszcie jedna z nich była moich rozmiarów. Prawdopodobnie był to drelichowy mundur przefarbowany na czarno. Z uśmiechem zażartowałem:
— U ciebie to jak w sklepie, wszystko można dostać.
Odpowiedział:
— A co ty myślisz, jak Niemcy mordują Żydziaków, to się na tym nieźle zarabia.
— W jaki sposób? — zapytałem, starając się ukryć przerażenie w głosie.
— Ano zwyczajnie, idziesz sobie ulicą po Warszawie i patrzysz na wszystkie strony. Nagle widzisz takiego smętnego, którego strach i niepewność rzucają się w oczy. Ja spokojnie do niego dochodzę i pytam po cichu: — Hej, panie starozakonny, to tak w biały dzień na spacerek chodzimy? — to od razu mojra
51 Instytucja stworzona przez Ftftza Tbdta, a następnie kierowana przez Alberta Speera. Prowadziła głównie prace konstrukcyjne i budowlane dla potrzeb armii niemieckiej.