takim potrzebować. Nigdy jednak w historii relacji tego, co boskie, z tym, co ludzkie, i na żadnym poziomie, nie sprawdza się dalsze twierdzenie Heideggera, a mianowicie, że „ani ludzie, ani bogowie sami z siebie nigdy nie mogli zyskać bezpośredniego odniesienia do świętości”. Bóg wciąż na nowo przystępuje od siebie do człowieka, oszałamia go i budzi w nim zachwyt, tak że wielbiący wielbi go, będąc pokonanym; Bóg nie pozwala się zaklinać, ale także nie chce go zmuszać — jest on z siebie, i pozwala, aby byt był z siebie. Obie te cechy oddzielają moce boskie od demonicznych. Nawet jeśli dla Boga jest bardzo ważne, by człowiek mu się oddał i nie odsunął się od niego, i nawet jeśli człowiek — całkowity człowiek — decyzją całej swej istoty ma wpływ na każdorazową możliwość boskiego objawienia się czy też na jego pozostawanie w skrytości, to i tak na taki wpływ pojęciowo wyjaśniającego myślenia nie ma miejsca między niebem a ziemią. Jasno zatem widać, że ten, o którym się myślało, iż jego pojawienie choćby częściowo może się dokonać ze względu na taką współcześnie-magiczną wiarę we wpływ tego wyjaśniającego myślenia, ma tylko wspólną nazwę z tym, do którego my, ludzie, wbrew całej różnorodności naszych wiar, ostatecznie zgodnie przemawialiśmy jako do boga. Mówienie więc o ponownym objawieniu okazuje się niedopuszczalne.
Nie jest tak, że Heidegger nie wie, o co tu chodzi. W pewnym fragmencie z 1936 roku, znowu przy okazji interpretacji Hólderlina, zbliżył się on w godny uwagi sposób do prarzeczywistości, na którą właśnie wskazałem. U Hólderlina czytamy o nas, ludziach:
Odkąd jesteśmy rozmową I możemy słyszeć się nawzajem.
Heidegger tłumaczy to w taki sposób: „Bogowie mogą tylko wtedy dojść do słowa, gdy sami przemawiają do nas, i stawiają nam swoje wymagania”1. Oto świadectwo tego, co nazywam zasadą dialogiczną, co nazywam dialogiczną relacją boskiego i ludzkiego od-siebie [ein Von-sich-her\. Ale od tamtego czasu nie słyszeliśmy z ust Heideggera nic podobnego; co więcej, jeśli zestawimy jego późniejsze wypowiedzi na temat boskości, będziemy mieli wrażenie, że ważne ich zarodki zostały zniszczone przez uderzającą w nie przemoc. Heidegger już nigdy nie pokazuje po sobie, że dotknęło go to, co wspólne w odziedziczonych przez ludzkość wspaniałych śladach obecności Boga i w wyobrażeniu „Tego, Który Nadchodzi”. Używa on raczej całej siły swej myśli i słowa dla odsunięcia Tego, Który Nadchodzi od wszystkiego, co było. Kto zwróci uwagę na to, w jaki sposób Heidegger mówi o dziejowości, ten nie ma wątpliwości, że to dziejące się dzieje wyrwały tamte zarodki i zaszczepiły na ich miejscu wiarę w to, co całkiem nowe. Jak się to dokonało, widać dokładnie, jeśli porówna się pochodzące z różnych okresów mowy okolicznościowe Heideggera, a mianowicie mowę rektorską (maj 193 3)2, w której używając ogólnych zwrotów, sławi on „wspaniałość i wielkość przełomu”, z manifestem do studentów (listopad 1933), w którym złowrogi główny bohater tamtych wydarzeń dziejowych jest zwiastowany jako „obecna i przyszła niemiecka rzeczywistość i jej prawo”3. Dzieje nie stoją tu przed boskim sądem, jak to było we wszystkich epokach wiary; one same — dzieje, od których nie ma odwołania —wskazują drogę Temu, Który Nadchodzi. Zapewne, Heidegger rozumie przez dzieje coś innego niż tylko szereg datowanych faktów; „Dzieje” — mówi w 1939 roku — „stają się rzadko”4. I wyjaśnia: „Dzieje powstają za każdym razem, gdy tylko na początku rozstrzyga się istotę prawdy”. W ten sposób pojmuje on właśnie swoją godzinę. Była to ta sama godzina, której problematyka, przejawiająca się wówczas w najbardziej okrutnej postaci, zmyliła Heideggera. Powiązał on swoje myślenie — myślenie bycia, w którym uczestniczy i któremu przyznaje moc przygotowania drogi dla tego, co święte44 — z ową godziną uznaną przez
Urlduterungen Holderlins Dichtmg [dz. cyt.], s. 37.
Die Selbstbehauptung der deutscben Unwersitat, s. 22.
„Freiburger Studentenzeitung” z 3. listopada 1933.
45 Erlauterungen Holderlins Dichtung [dz. cyt.], s. 73.