83
dla rozrywki wagony i spojrzał na człowieka, który siedział w górze ostatniego. Na placu Lipowym za- » trzymał się przed jedną z ładnych will, długo wpatrywał się w ogród i okna i poruszył furtą, która zaskrzypiała w zawiasach. Potem przyglądał się swej dłoni, która zziębła i zbrudziła się rdzą, i poszedł dalej przez starą, przysadzistą bramę, brzegiem przystani, stromą, wietrzną uliczką ku domowi rodziców.
Dom ten, nad którym domy sąsiednie panowały ■ swymi szczytami, stał stary i poważny, jak przed trzystu laty. Tonio Kroger przeczytał pobożne zdanie wypisane na pół już zatartymi literami nad wejściem. | Potem westchnął i wszedł. f
Serce mu biło trwożnie, gdyż miał wrażenie, że ; z jakichś drzwi przyziemia, obok k‘tórych przechodził, może nagle wyjść jego ojciec w biurowej kurtce j i z piórem za uchem, zatrzymać go i zażądać wytłumaczenia się z dziwacznego życia, co uznałby za zu- . pełnie słuszne. Drzwi wejściowe nie były zamknięte, tylko przyparte, co uznał za godne nagany, mając jednocześnie wrażenie, jakiego doznaje się w niektórych snach, gdzie przeszkody ustępują same i człowiek posuwa się naprzód, wiedziony przez dziwnie mu sprzyjające szczęście... Szeroka sień, wyłożona wielkimi, czworobocznymi żabicami, brzmiała echem jego kroków. Naprzeciw kuchni, w której panowała cisza, jak dawniej występowały ze ściany w znacznej wysokości dziwne, niezgrabne, ale czysto pomalowane komórki drewniane dla dziewcząt służebnych, dokąd można było dostać się z sieni tylko po czymś w rodzaju drabiny. Ale nie było widać wielkich szaf i wypukłorzeźbej skrzyni, które tu kiedyś stały...
Syn domu wchodził na olbrzymie schody i opierał się
0 biało lakierowaną, ażurową poręcz, podnosząc
1 opuszczając wolno rękę za każdym krokiem, jakby próbował, czy dawna zażyłość z tą starą, mocną po-
82
ręczą da się wskrzesić... Na skręcie schodów stanął przed wejściem na półpiętrze. Na drzwiach znajdowała się biała tablicy, na której czarnymi literami widniał napis: Biblioteka Ludowa.
„Biblioteka Ludowa?” — pomyślał Tonio Kroger, który uważał, że ani lud, ani literatura nie mają tam czego szukać. Zapukał do drzwi... Usłyszał „proszę” i wszedł. Ciekawie i chmurnie patrzył na ogromnie niewłaściwą odmianę.
Kondygnację tworzyły trzy pokoje w amfiladzie. Ściany na całej niemal wysokości pokryte były jednakowo oprawionymi książkami, stojącymi na półkach w długich szeregach. W każdym pokoju siedział za pewnego rodzaju ladą mizerny człowiek i pisał. Dwóch z nich podniosło tylko głowy, lecą pierwszy WStał Szybko, oparł się obiema rękami o blat stołu, wysunął głowę, zaostrzył wargi, ściągnął brwi i wlepił w przybysza szybko mrugające oczy...
— Przepraszam — rzekł Tonio Kroger, nie odwracając OCZU od mnóstwa książek. — Jestem przejezdny, oglądam miasto. Więc to jest Biblioteka Ludowa? Pozwoli mi pan rzucić okiem na ten zbiór książek?
— Bardzo proszę! — rzekł urzędnik mrugając jeszcze silniej. — Oczywiście, każdy ma prawo. Itaczy pan sie rozejrzeć... Czy mogę służyć katalogiem?
— Dziękuję — odparł Tonio Kroger. — Orientuję się łatwo. — I z wolna jął chodzić wzdłuż ścian, udając, jakby studiował tytuły na grzbietach książek.
Wreszcie wyjął jeden z tomów, otworzył go i Stanął z nim w oknie.
Była to mała jadalnia. Tu spożywano rano śniadanie, nie w wielkiej jadalni na górze, gdzie z niebieskich tapet występowały białe posągi bogów... Tam
dalej była sypialnia. Tam umarła matka jego ojca, umarła wśród ciężkich walk mimo starości, gdyż była wesołą, światową damą i kochała życie. Później
«•