SANTIAGO
drogi zamieniają się w rwące potoki. Przemoczony do suchej nitki, bmę po kostki w błocie i już nawet nie próbuję omijać coraz głębszych kałuż. Podobna pogoda na początku szlaku mogłaby załamać. Dzisiaj dzieje się coś zupełnie przeciwnego: dodaje sił i uskrzydla. Wiem, że to już ostatnia przeszkoda przed celem.
Setki innych pozostały za mną. Może ta ulewa to ostatnie oczyszczenie na trasie?
5 kilometrów przed Wzgórzem Radości nagle pojawia się słońce.
Około 11 docieramy do miasta. W biurze pielgrzyma po około godzinnym oczekiwaniu w kolejce otrzymujemy Com-poslelle. Codziennie o 12 w katedrze w intencji pielgrzymów kończących swą wędrówkę odprawiana jest msza św. W jej trakcie odczytywane są statystyki z dnia poprzedniego. Dla wszystkich możliwych miejsc startu podaje się ilość pielgrzymów z poszczególnych państw.
Compostelle można otrzymać już za piesze przebycie ostatnich 100 km do Santiago (lub 200 rowerem, albo konno). Atmosfera jest niebywale podniosła. Większość wędrowców przybywa prosto z drogi. Wzdłuż ścian szeregami stoją plecaki. Siedzący obok młody Anglik prawie bez przerwy płacze. Widzę, że także inni ukratkiem ocierają oczy.
Kulminacyjnym punktem jest lot największego kadzidła w Europie. Uruchamiane przez ośmiu mężczyzn buja się z kolosalną prędkością nad naszymi głowami na długiej linie prawie aż po sufit katedry. Podobno w dawnych latach, w epoce bez dezodorantów, trudno było wytrzymać w katedrze bez jego unichomienia.
Wszyscy wędrowcy meldują Św. Jakubowi wykonanie zadania, symbolicznie obejmując jego figurę nad ołtarzem, dokąd prowadzą specjalne schody.
W wąskiej uliczce Santiago idący mi naprzeciw potężny facet wyciąga nagle do góry ręce, wesoło do mnie wykrzykuje: - Czy wiesz, że te figi, którymi mnie poczęstowałeś na trasie, byty najsmaczniejszymi owocami w moim życiu? A poza tym zrobiłeś to absolutnie „just in time", bo waliłem się już z nóg z głodu!
Przypomniałem sobie ten upalny dzień, kiedy postanowiłem trochę odpocząć na trasie między Villar de Mazarife i Villavante. Usiadłem przy piaszczystej drodze na swoim plecaku, jadłem wspaniałe suszone figi i częstowałem nimi wszystkich przechodzących wędrowców. Amerykanin był jednym z nich i zapamiętał tę scenę lepiej niż ja.
Wykonujemy obowiązkowy taniec niedźwiadków, gratulujemy sobie nawzajem ukończenia szlaku i po raz ostami wymieniamy pozdrowienie buen camino.
Wędrują nim przedstawiciele wszelkich możliwych profesji, wierzący i ateiści, bezrobotni i przedsiębiorcy, studenci i emeryci z ponad 70 krajów świata. Dla wszystkich jest sprawą zupełnie oczywistą, że rozmowa od początku przebiega na ty. Kontakt rozwija się w błyskawicznym tempie. Już po kilku minutach prowadzi się dyskusje na tematy, które w normalnym życiu zawierzamy tylko wybranym i starym przyjaciołom. Dlaczego tak się dzieje?
Może dlatego, że spotkania w codziennym życiu mają najczęściej bardzo powierzchowny charakter. Nasze drogi wprawdzie krzyżują się, ale zazwyczaj w sposób podobny do smug kondensacyjnych przelatujących samolotów. Smugi te, obserwowane z ziemi, przecinają się, mimo że samoloty leciały na różnych wysokościach.
Na Camino sprawa wygląda zupełnie inaczej. Wszyscy uczestnicy wpadają no-lens volens (chcą czy też nie) w tysiącletni nurt i rytm tego niezwykłego szlaku. Przed oczyma mają jeden cel: Santiago. Borykają się z tymi samymi problemami, bolączkami, kaprysami pogody. Stwarza to nastrój niewiarygodnej wręcz solidarności i braterstwa.
Wszyscy zawierzają bez wahania znakom - drogowskazom, żółtym strzałkom prowadzącym do celu, dającym poczucie bezpieczeństwa oraz wrażenie, że jest się prowadzonym przez Wyższą Moc.
Kulminacją tego procesu są dni spędzone w Santiago po zakończeniu szlaku. Mamy wrażenie, że znamy wszystkich.
czyli tysiące. Także po powrocie do domów kipi internet, trwa wymiana zdjęć oraz dyskusja głównie na temat, co zmieniło się w twoim życiu po Camino. Okazuje się, że wszyscy mają zamiar przenieść jego symbolikę do swojej dawnej egzystencji. Bo może odkryli rąbek tajemnicy szczęścia, spełnienia w życiu?
Czyż nie jest szczęściem otoczyć się grupą ludzi wyznających ten sani system wartości oraz zdążających w tym samym kierunku, mając przed oczyma wizje wspólnego celu? Energie uwalniane w takim procesie są zdolne unosić przysłowiowe góry.
Wysłałem internetowy adres mojego albumu ze zdjęciami do kilkunastu najbliższych, poznanych na szlaku przyjaciół z dedykacją: Thankyoufor being the part of my Camino, rozpętując tym samym prawdziwą między kontynentalną lawinę. Bo przecież każdy z nich poznał po drodze również kilkunastu tych najbliższych. Przyjaciele przyjaciół pisali do mnie, dziękując za zdjęcia oraz przysyłając mi swoje.
Czy stałem się innym człowiekiem, jak obiecywała Adrianna?
Jak dotąd, chyba raczej nie. Czuję jednak, że proces przemiany, wywołany przez tę wędrówkę dopiero się zaczyna. W miarę pokonywania kilometrów zauważyłem, że coraz mniej myślałem o problemach i troskach dnia codziennego. Z każdym dniem coraz silniej czułem swoją łączność z Wszechświatem, a także zdobywałem coraz silniejszą wiarę, że jestem stworzony przez tę samą Siłę, która wyczarowała niebo, gwiazdy i Ziemię. A tym samym wiarę w swoją doskonałość.
Dlaczego miałbym być wyjątkiem?
Uwierzyłem Sile, która mnie prowadzi. Nie tylko tutaj, na szlaku.
Bo inaczej być przecież nie może.
Album Tomasza Kierzkowskiego ze zdjęciami z wędrówki Camino można obejrzeć na stronie internetowej: http://picasaweb. google.com/tomaszkierzkowski8/Camino? authkey=bvl KgX7eL98. Ponadto autor chętnie podzieli się z czytelnikami niektórymi informacjami dotyczącymi szlaku Św. Jakuba. Kontakt mailowy: mojecamino2008 @gmaiuł.com