mych bliźnich. Nowożytność, promując ideę humanizmu, odwróciła ten obraz diametralnie.
Sztandarowa maksyma humanizmu: „nic co ludzkie nie jest mi obce" nie oznacza tylko zrozumienia dla wewnętrznych zmagań Anioła z Demonem, lecz zakłada również, iż winniśmy hołubić całego człowieka i wspomagać go wf swobodnym rozwoju. Być może u progu swego powstania odrodzeniowy humanizm czerpał jeszcze pełnymi garściami z antyku i akceptował walkę człowieka z samym sobą w celu samodoskonalenia. Bvć może. Epikurei/m, stoicyzm, cynizm czy cyrenaizm opowiadał się przecież za poskromieniem namiętności w imieniu ogólnoludzkiej (choć indywidualnie realizowanej) moralności. Jednakże ten wymiar antyku nader szybko uległ zapomnieniu. Materializm i empiryzm o tyle są 2godne ze sobą, o ile na miejsce wizji dualistycznej wprowadzają obraz monistyczny. Oto świat jawi się jako jedność, w której wszystko zawsze działa według niezmiennych i moralnie*obojętnych praw, a nie jako kosmiczny porządek, hierarchia (w przyrodzie, społeczeństwie, jednostkach) narzucająca odpowiednią etykę. A „skoro wszystko poznajemy przez doświadczenie, nie musimy uznawać niczego, co w doświadczeniu nie występuje. Doświadczają zaś ludzie i tylko oni mogą decydować o tym, co przyjmą, a co odrzucą. Idea suwerennej, intersubiektywnej weryfikacji wyeliminowała stopniowo wszelkie autorytety, absoluty i świętości"'15. Naturalne jest chyba, że z takiego pojmowania człowieka wyłączone być muszą wszelkiego rodzaju podłe instynkty przypominające mu, iż bezinteresowne zło to specialite dc In maison humaine. Dlatego też jego namiętności są raczej sympatyczne, delikatne, nieszkodliwe dla ogółu i z radością poddają się władzy rozumu (a przez to i idei umowy społecznej), gdyż człowiek wie, że wspólnota interesów jest lepsza od bezmyślnej wojny. Osobnik taki w zadziwiający sposób ma być lepszy od swego religijnego i dualistycznego poprzednika. Jakby za pomocą tajemniczej różdżki przepoczwarzył się w istotę z natury dążącą do Dobra.
Taka wizja człowieka przynosi ze sobą przynajmniej jeszcze jedną konsekwencję: niezdolność znoszenia cierpienia. Kulturę ponowoczesną można równie dobrze określić mianem kultury analgetyków (termin autorstwa Leszka Kołakowskiego), czyli osób panicznie bojących się bólu i dlatego ustawicznie poszukujących środków znieczulających. Jeśli jeszcze członek społeczeństwa nowoczesnego wierzył, że warto się poświęcać w imię ideałów „raju na ziemi", to archetypowy człowiek ponowoezesny w cierpieniu nie widzi już żadnego sensu. Żadna szczytna idea nie będzie na tyle 1
szczytna, aby go zmusić do drastycznych wyrzeczeń. Jego podstawowym pragnieniem jest bezpieczeństwo własne, zagwarantowane przez durkhei-rńowską solidarność organiczną, a celem najwyższym indywidualna rozkosz. Krótko mówiąc, ponowoczesność zrealizowała projekty Jeremy'ego Benthama i Johna Stuarta Milla, a jutrzejsza jednostka będzie przepływać od przyjemności do przyjemności. Taki model życia posiada jednak swoje minusy. Po pierwsze, prowadzić może do znudzenia i poczucia jałowości żywota, w którym już żadnej nowej rozkoszy przeżyć się nie da. Człowiek więc, niczym Kierkegaardowski esteta, powtarza znane gesty i czynności mogące zaprowadzić go donikąd. Po drugie, w momencie pojawienia się bólu jest praktycznie bezradny. A niestety cierpienie pojawić się może, choćby dlatego, żc nie każdy będzie mógł wziąć udział w hiperrzeczywistym spektaklu kultury konsumenckiej. Pozostawanie poza obrębem świata konsumpcji lub też znudzenie jego zabawkami owocować może narastającym niezadowoleniem. 1 cóż się wtedy dzieje? Najczęstsze wyjście to znieczulenie, bowiem „im mniej jesteśmy zdolni znosić cierpienie własne, tym łatwiej znosimy cudze"2. Inne - rzadziej spotykane - to szukanie winnego i kierowanie frustracji przeciwko komukolwiek innemu.
Zwróćmy też uwagę na problemy wynikłe z relatywizacji wiedzy, która oznacza, że nikt prócz mnie nie jest w stanie orzec o tym, co jest dla mnie dobre. W przypadku pozostawania jednostki na niższych piętrach rozwoju poznawczego i moralnego takie podejście doprowadzić może albo do autorytaryzmu, albo do nihilizmu lub też - wyrażając się ściślej - daje wygodne przyczyny do zajęcia obydwu stanowisk. Z jednej bowiem strony względność wiedzy naukowej jest w stanie wywołać tęsknotę za opoką, jaką dają rozmaite fundamentalizmy, z drugiej zaś może pociągać za sobą negację jakichkolwiek ustaleń nieprzystających do chęci i wymagań człowieka nastawionego przede wszystkim na realizaqę swoich potrzeb. Oczywiście takie wykorzystanie idei relatywizmu do realizacji własnych egocentrycznych zachcianek („jeśli Boga nie ma, wszystko wolno") jest jej wynaturzeniem, gdyż sama w sobie jest ona jak najbardziej neutralna. Uznanie, iż istnieje wielość prawd, z których żadna nie może pretendować do miana jedynie obiektywnej, nie jest równoznaczne z uznaniem, że takowej Prawdy Jedynej nie ma w ogóle. Niemniej wydaje się, że przeciętny człowiek, nieobznajo-miony z filozofią dialogu spod znaku Martina Bubera czy Michaiła Bachtina, może zapytać: „Jeśli wszystko jest dozwolone, to dlaczego mam wybierać drogę wysiłku, skoro drogi oferowane przez kulturę popularną są o wiele
H. Gellner, Uwodzicielski urok psyclmimlizy, czyli Chytmść mity rozumu, przel. T. Holówka, Warszawa: Książka i Wiedza 1997, s. 19-20.
L. Kołakowski, Obecność mitu, Wrocław: Wydawnictwo Dolnośląskie 199ś, s. 107,