KAZIMIERZ DOLNY I
--------- .Ir
I
Opole Lubelskie
Kamień
Józefów nad Wisłą
ANNOPOLj
łowiska. Jacka widzę pierwszy raz w życiu, Roberta drugi. To kolejne ryzyko. Wiedziałem, że przez najbliższy tydzień nie będzie możliwości wyboru towarzystwa, i że od tego, jak się dogadamy, będzie zależało, czy zregeneruję, czy też do reszty sponiewieram zszargane Warszawą nerwy.
Tym razem jednak trafiłem w dziesiątkę. Może dlatego, że wszystkim zależało na dobrej zabawie. Samo łowienie i spływanie nie przynosi powodów do spięć, pod warunkiem, że jest ustalony szef wyprawy, który jednocześnie powinien siedzieć przy silniku. On po krótkiej, grzecznościowej konsultacji decyduje, które miejsce należy ominąć, a które sprawdzić, oraz daje sygnał do rzucenia i podniesienia kotwicy. Na kapitana warto wybrać człowieka, który najsprawniej z całej załogi włada wiosłem i silnikiem, potrafi precyzyjnie ustawić łódź na napływie ostrogi i da sobie radę z odczytaniem głębokości bez sondy. Stały powinien być też „kotwicowy" i „środkowy”, pełniący role nawigatora i pomocnika przy wiośle. Stałe miejsca zatogantów mają znaczenie przede wszystkim dla dobrej organizacji całego sprzętu. Każdy ma wówczas ułożone przez siebie wszystkie potrzebne rzeczy pod ręką i wie co gdzie jest. To ważne, gdyż miejsca nawet na dużej łajbie jest niewiele, zaś brak organizacji może w najlepszym razie doprowadzić do mimowolnego wyrzucenia za burtę czegoś cennego.
a w zasadzie od Zawichostu, gdzie jest dogodna do desantu przeprawa promowa. Zbliża się wieczór i trzeba znaleźć miejsce na nocleg. W końcu kilometr przed mostem w Annopolu znajdujemy dogodną wyspę, troszkę wąską i stromą, ale za pomocą saperki wyrównujemy teren pod namiot. Pierwsza noc i pierwsze, długo wyczekiwane ognisko. Ogniskowym jest Jacek. Kawał chłopa, znosi na ogień całe drewna naniesione przez wielką wodę. Czego jak czego, ale opału na wiślanych wyspach nie brakuje.
Od wyspy nurt bije w pionową, kilkunastometrowej wysokości skarpę z białego piaskowca na prawym brzegu. Jest tam też kilka pięknych przelewów, które przy dużej wodzie mogą być zupełnie niewidoczne. Typowo kleniowo-boleniowa woda. Szybka, powichrowana zwarami, z twardym, żwirowym dnem. Aż pachnie wieczornym sandaczem. Niestety, cechą spływów jest to, że w dobrym miejscu rzadko bywa się w dobrej godzinie. W większości wypadków jedynie nasza wyobraźnia podparta doświadczeniem pozwala sklasyfikować miejscówkę jako wartą zapamiętania i odwiedzenia w przyszłości.
Musimy płynąć. Trzymamy się głównego nurtu, który tuż przed mostem przechodzi na lewą stronę i uderza w opaskę. Gruba woda - echosonda melduje 8 metrów głębokości. Świetne miejsce na gruntowe łowienie sumów i sandaczy. Na spinning trochę za grubo. Rynna jest wąska, nie ma jak podać gumy wachlarzem, a pod prąd i siedemdziesiąt gramów nie wystarcza. Opuszczamy Annopol.
Wędkarski Świat 10/2007 31