Jakże się droga Mama miewa? Proszą się nie zrażać, jeśli trochę jeszcze będzie pobolewać, ale to się uspokoi i całą zimę będzie Mamie dobrze. Na wiosnę, już w czerwcu, przyjedzie Mama znów do Lubienia, zażąda kuchni, weźmie sługę i całe lato tam przebędzie kąpiąc się — a wtedy już stanowczo będzie uleczona.
My koło 20-tego będziemy we Lwowie, bo musimy zobaczyć się z doktorami. Przyjedziemy do Mamy, uwolnimy ją od Lolusia [psaj, bo to plaga egipska przy kuracji, i pojedziemy do Kosowa. Tam 4 fl dziennie płaci się od chorego ze wszystkim, z kuracją, z masażem, z elek-tryzacją, z życiem. Dla mnie zaś będą ceny wyjątkowe z dużym opustem.
Szczawnica zbrzydła nam okropnie. Smród tu teraz wszędzie z kloak nie do zniesienia. Komisja chodzi, każe zasypywać doły, ale to nic niewarte. Podczas upałów szaleństwo chwytało. Obecnie jest chłodniej, deszcz pada i trochę znośniej.
Czekam zawsze z niecierpliwością na list od Mamy, aby się dowiedzieć, jak się miewa... [tekst wycięty) skutkuje. Ten... [wydarte] to bardzo poczciwy człowiek. Lubiłam go — i ta [wydarte] w łazienkach nie jest zła, tylko zmęczona pracą. Najgorsze ziółko to Kaśka w „Concordii”, ale usługuje chętnie i stara się.
Całuję rączki i nóżki drogiej Mamy, zanim to uczynię osobiście. Staś ogarnięty szałem malarskim ma zasmaro-wane wszystko farbami, a obecnie poszedł pić „Magdalenkę” na zapas.
Jeździ do Lubienia ze Lwowa co drugi dzień moja znajoma, pani Mazurowa. Jest bardzo piękna, tęga kobieta w żałobie. To jest matka tej córeczki, która się przechrzciła i umarła. Opowiadałam Mamie o tym. Niech ją Mama... [wydarte] przyjemnie, bo ona ogromnie... [wydarte] cierpi i nie może się uspokoić [wydarte]. Mama na nią wpłynie... [wydarte] chrzcić także.
Całuję Mamę... [wydarte] w nóżki i ręce.
Mamy kochająca synowa
Lunia
DO MALWINY JANOWSKIEJ
[Kosów], 30 IX 1905
Droga Mamo!
Długi list Mamy sprawił nam wielką przyjemność, bo jest jakiś pogodniejszy i znać, że droga Mama mniej cierpi. Teraz chodzi bardzo o to, ażeby Mama nie dawała zastać się i sztywnieć członkom. Same spacery nie pomagają radykalnie. Tu trzeba gimnastyki na ręce i nogi. Z początku to boli tak, że łzy z oczu idą. Powoli przecież stawy się rozsztywniają i nabierają elastyczności. Ze mną to było tak, że się pozbierać nie mogłam, gdy wstawałam z rana. Pióro mi z rąk leciało, a skoczyć! ho! ho! A teraz po upływie sześciu tygodni tańczę najlepiej kołomyjkę z całego zakładu, lepiej niż młode panny, które, uważam, obecnie są do niczego.
Staś [Janowski] wyjeżdża w poniedziałek do Stanisławowa, do Pertaków, na swoje jelenie. Niech jedzie, bo Mama wie, co dla niego jest polowanie. Już tutaj sroki zabija. Ja mam się lepiej, zresztą to niedaleko, więc niech się trochę rozerwie.
Tu mieliśmy awanturę. W nocy truł się morfiną jeden młody człowiek — było to okropne, już był bez życia, 20 minut bez oddechu, tylko puls. Wszyscy porwaliśmy się z łóżek i biegli pod willę, gdzie go ratowano. Bardzo miły, wesoły nawet, żona jego śliczna, dobra. Najwięcej nam jej żal było. Tylko on biedny chory, jego ojciec był wariatem i on miewa straszne bóle głowy, w których traci samowiedzę. Wreszcie go odratowano, ale mało mu.brakowało.
Pogoda tu przecudna. Gorąco. Leżymy na słońcu i pocimy się (naturalnie panowie osobno). Wyjeżdża jednak dużo osób, bo to jesień, i wszyscy wracają do swoich zajęć. Staś zupełnie nie je mięsa i wcale nie czuje braku. Ma się dobrze, jest silny i choć schudł, ale wygląda zdrowo. Ja za to chudnę strasznie. Ważę już 59 kilo. W ostat-
12* 179