mi ciebie brak. I wróć zobaczyć się ze mną, gdy twoja róża będzie bezpieczna.
Mały Książę przyrzekł.
Pochwycił baranka, który, korzystając z wolności, szukał najsmaczniejszych kwiatków, zamknął go w skrzynce i ruszył, pożegnawszy się z dziewczynką po raz ostatni.
Ze wszystkich planet, na które przywiódł go przypadek, tę na pewno opuszczał z największym żalem.
W krótkich chwilach przyjaźni z dziewczynką dawne zdarzenia wynurzyły się z jego pamięci: przypomniał sobie lisa, którego oswoił podczas wcześniejszej podróży, i to, co mu lis opowiedział o łowcach uzbrojonych w strzelby, nie-znużenie przemierzających Ziemię w poszukiwaniu trofeów. Jak mógł nie pomyśleć o tym?
Skierował się ku naszej planecie pierwszym napotkanym meteorytem.
Ziemia, widziana z przestrzeni, nie straciła nic ze swego majestatu, nadal w sukni z szafiru przybranej koronką z obłoków. Tysiące światełek migocących na ziemskiej powierzchni przydawały jej nadal wesołego wyrazu, co ongi tak spodobało się Małemu Księciu. A jednak, czy mam powiedzieć, Drogi Panie de Saint-Exupe-ry? Pod tą maską Ziemia bardzo się zmieniła.
Zniknęli ludzie zapalający latarnie uliczne, czyli latarnicy: małe przyciski zastąpiły ich co do jednego. Los nie obszedł się lepiej z monarchami: ich liczba zmniejszyła się tak bardzo, że stanowili garstkę ku niepomiarkowanej radości prezydentów i dyktatorów.
Ludzie interesu natomiast rozmnożyli się tak dalece, że Mały Książę zadawał sobie pytanie, czy firmament posiada dość gwiazd, żeby wszystkich zadowolić. I pomyśleć, że Próżni przyczynili się do rozkwitu interesów! Ćo do Pijaków, to pili jeszcze więcej, a ponieważ widzieli podwójnie, uważali się za jeszcze liczniejszych. Było coś niezwykłego w tym pomnożeniu się liczby kieliszków.
Tylko Geografowie trzymali się mocno, mając siedem tysięcy przedstawicieli. Czy zresztą mogło być inaczej z wiedzą tak mało efemeryczną?
Tym razem Mały Książę nie wybrał na lądowanie pustyni, ale gęsty i mroczny las o olbrzymich drzewach, których wierzchołki sięgały nazbyt ciekawskich obłoków, przez nieuwagę schodzących tak nisko.
Puszcza rozbrzmiewała tysiącem odgłosów: świstami, skrzeczeniem, świergotem, pomrukami. Mały Książę szedł powoli między kolosami przybranymi korą, ustrojonymi w szale z mchu. Mnóstwo zwierząt zapełniało las - dokolny hałas świadczył o tym /■*. a jednak daremnie zaglądał w miejsca zacienione, pomiędzy skrzyp i paproć, rozplątywał liany i epifitozy - nie dostrzegł żad-