że nie mogę im powiedzieć o swoim niepokoju i lęku, ho oni nie będą mnie w ogóle słuchać, nie uszanują tego, co im powiem. I chodziłem z tym”. Wiecie, o co chodzi: takie małe dziecko chodzi z takim strasznym strachem; tam na górze, nad tą wspaniałą katedrą, zbudowaną prosto do nieba, jest cudowny Bóg, a tu na dole pustka i strach. „No i tak” - mówi. „Czułem, że jestem w przededniu jakiejś wielkiej herezji, czegoś, co zburzy cały mój świat dotychczasowy, ale wiedziałem, że nie mogę zrobić nic innego, jak tylko pójść za tym. I dotarło do mnie, że jeżeli to Bóg chce, żebym tak się czuł, i jeżeli ja się tak czuję, to muszę iść dalej w tym przeżyciu, muszę je dokończyć, bo jak nie, to właściwie nie wiem, jak będę żył dalej”. I poszedł pod tę bazylikę, stanął tam i mówi: „Niech będzie, co ma być”. I patrzy - a tam, nad tą bazyliką, jest Bóg. I raptem On - słuchajcie, to jest niesamowite - raptem Bóg... robi na tę bazylikę wielką, ogromną kupę. I w tym momencie Jung poczuł, że wyszła na jaw cała nieprawda jego rodziny, całe jej załganie, zakłamanie, ta ucieczka od realności, od zwykłości - i bardzo mu ulżyło...
Zobacz, Magdo, ty poszłaś drogą daleką od zwykłości. Nic dziwnego, że nie masz na
47 DZIEŃ PIEIWSZY