6
Umieszczał je w nagłówku gazety, starając się tem przekonać czytający lud, jak dobrym katolikiem jest wydawca, a jego gazeta katolicką że aż papież ją swoim błogosławieństwem uczcił, a temsamem uprzywilejował. W jaki sposób on to błogosławieństwo uzyskał, to już chyba sam najlepiej wie. Zaczął je ale nadużywać i szastał niem w każdej potrzebie, tak, że władza kościelna zakazały mu posługiwania się niem nadal i zniewoliła do wycofania z gazety.
Te jego nie przebierające w środkach sposoby doprowadziły wreszcie do tego, ze prawie całe pomorskie duchowieństwo z nim zerwało i tak, jak przedtem gazetę ludowi polecało, potem przestrzegało przed nią. To ostatnie jednak niewiele skutkowało, gdyż czytelnicy zanadto już przywykli do „Grudziądzkiej”, no i wydawca znalazł w każdej opresji Zręczne sposoby skutecznej obrony. Nawet napisanie drastycznej broszury o jego destrukcyjnej robocie przez ks. Kujota niebardzo mu zaszkodziło.
Jak zręcznie Kulerski umiał przeciwnikom się odcinać i każdą ich omyłkę wyzyskiwać ku swojej obronie, niech posłuży następujące zdarzenie. Zachorował on na gardło i w każdym numerze swej gazety o tej „gardłowej” chorobie podczas jej trwania z czytelnikami się dzielił. Widocznie w celu ulżenia sobie. Wreszcie piszą w „Grudziądzkiej”, że z wydawcą jest już tak źle, iż lekarze zwątpili om jego wyzwoleniu i „modłom kochanych czytelników chory się poleca”. Jeszcze tego samego dnia gdyśmy to rano czytali, żona moja wyjechała do Sopot, gdzie go już w jego „Domu Polskim” na nogach zastała. Zdziwiona, robi żartobliwą uwagę: „Jak to, myśmy już Pana opłakiwali, a Pan, jak widzę, jest zdrów!”, na co on odpowiada: „Eh, to tak się pisze.”
Przy sposobności powiedziałem o tem ks. Boltowi, który chcąc ten przypadek ks. Kujotowi jako materiał do broszury podać, napisał do mnie o podanie mu bliższych szczegółów, bo niezupełnie spamiętał to, co mu opowiadałem. W odpowiedzi prosiłem, żeby ze względu na moją żonę nie umieszczano tego przypadku w broszurze. Obydwaj księża uważali jednak tą wiadomość jako ważny atut przeciwko Kulerskiemu, bo ks. Kujot ją umieścił, zmieniając tylko, że to się stało przy sposobności spotkania się „z jakąś znajomą panią” na dworcu w Laskowicach, w czasie, gdy po owej chorobie z Grudziądza do Sopot jechał. Kulerski to w lot wyzyskał i tak w „Gazecie Grudziądzkiej” się odciął, umieszczając następujące oświadczenie swego towarzysza podróży:
„Niniejszym oświadczam, że dnia 8 lipca 1900 r. odwoziłem do Sopot. Pana Kulerski ego. Pan Kulerski był wtedy tak słaby, ze o własnych siłach nie mógł chodzić, ani wsiadać do wagonu i dorożld, lub z nich wysiadać. Wsiadłszy w Grudziądzu do wagonu, jadącego z Torunia wprost do Sopot, wysiedliśmy dopiero na dworcu w Sopotach. Nie jechaliśmy wcale na Laskowice. lecz na Malbork. W czasie podróży nie rozmawiał p. K. z nikim, oprócz ze mną. A wiec przedstawienie tej rzeczy w „Pielgrzymie” („Pielgrzym” to z broszury przedrukował) najzupełniej sprzeciwia się prawdzie.
Grudziądz, 26.3.1903 -St. Różanowicz, redaktor”
W ten sposób przedstawił ks. Kujota jako kłamcę, „kochani bracia” na pewno Kulerskiemu uwierzyli. W tym samym numerze „Grudziądzkiej” umieścił jeszcze świadectwo dwóch innych współpracowników oraz lekarskie, dowodzące o jego „ciężkiej” chorobie.
Wobec swoich dziennikarskich przeciwników był również bezwzględnym i nie przebierał w środkach, by urwać im abonentów. Ci znowu się za to mu odpłacali i nawet do osobistego wzajemnego szkalowania doszło.