248
ELEGIA VII
Si qui eris olim nosłri studiosus ob idque
KLEMENS JANICJUSZ
I został poza nami Austrii górski kraj,
Piliśmy wina kwaśne od kamiennej gleby
— Bo u nich tylko taki wschodzi winny szczep —
Lub napój, co w kipiątku warzony jest z żyta 45
U nas, a który wina naśladuje smak.
Nie były to doprawdy napoje niemiłe,
Lecz szkodliwe takiemu choremu jak ja..
Znękało mnie to wszystko (wraz z tym, co przemilczam), {
Czemuż mi dłużej z wami nie dał zostać los! 50
Tak prędkom do ojczyzny uszedł porzuciwszy
Studia, by w obcej ziemi nie zaszła mnie śmierć.
Tu mi, jak myślę, bliżej już jakoś do zdrowia,
Bo chyba wiatr ojczystej ziemi znaczy coś.
Lecz ty, któremu darzą we wszystkim bogowie, 55
Przebywaj tam w Pijeryd gronie i bądź zdrów.
A nie przeto się modlę o to, żem ci tyle
Winien, lecz dla ojczyzny miłej i dla Muz,
Bo im wszystkim przez ciebie przybędzie dość chwały,
Jeżeli tylko Parki nie ujmą ci lat. eo
Jeśli kiedyś życzliwy mi ktoś z tej przyczyny Zechce poznać mojego życia cały ciąg,
Czytaj wiersz, dyktowany, gdy puchlina wodna
Zsyłała mnie w pomroczny krąg letejskich wód.
Nad żnińskimi bagnami jest wieś Januszkowo 5
— Od jakiegoś Januszka nazwano ją tak —
Tędy pono wygodną mieli kiedyś drogę
Nasi królowie z Gniezna jadący do Prus.
Tu ojciec mój od dawna pługiem ciął zagony,
W swym skromnym stanie dobry i uczciwy człek. i<’
Ten, gdy się stratą dzieci gryzł, które zaraza
Wzięła mu, w owym czasie niszcząca nasz kraj,
249
Wśród tego żalu ujrzał moje urodziny —
Bezdzietny więc miesięcy tylko dziesięć był. Siedemnastego był to zaś dzień listopada,
Kiedy w samo południe zobaczyłem świat,
W dzień, w którym po małżonce, co mu była zmarła, Złożył przez rok noszoną żałobę nasz król,
Po Barbarze, krwi zacnej trenczyńskiego wilka,
Gdy ku żalowi wszystkich porwała ją śmierć. Gdym miał lat pięć, naukom zacnym poświęcony Przed wrotami stanąłem już przybytku Muz, Ojciec bowiem w niezmiernej swej dla mnie miłości Nie chciał, aby mnie łamał życia twardy trud,
By mi dłonie ocierał pług twardą czepigą I letnia spieka młodą przepalała twarz.
Gdym z nauk wziął, co mogli dać mistrze-prostacy
— Jedyny wobec ciebie to, Żninie, mój dług — Poszedłem do gimnazjum, które był Lubrański
Założył, gdzie fal Warty mknie przezroczny nurt. Był tam ktoś wielce sławny, kto szerzył tę wiedzę, Jaka zakwitła w Lacjum i wśród greckich ziem. Ochoczo on się podjął w troskliwości wielkiej
Szczerą wiedzę dziecinnym moim latom nieść. Marona nieśmiertelne tum usłyszał imię
I twe imię, Nazonie, pierwszy-m słyszał raz. Czcząc ich pojąłem wtedy, że ponad poetów
— Poza bogami — nie ma na tej ziemi nic.
Do Feba, ich patrona, ileż ja do niego
Zaniosłem rzewnych modlitw', iłem wylał łez,
By nie wzgardził przyjęciem mnie do swego chóru I pozwolił w nim choćby najniższym mi być! Przyzwolił. Przystąpiłem, otrzymałem lutnię,
Którą własną prawicą dał łaskawy bóg.
Chciwiem ci ja ją dzierżył i skrzętniem piastował,
Ni noc mi bez niej żadna nie zbiegła, ni dzień. Anim żałował trudu, który na się wziąłem,
Postęp czyniąc, na jaki pozwalał mój wiek.
Gdym czytał pierwsze pieśni swe przed tłumem ludzi, Dziewięć miesięcy szło mi na siedmnasty rok;