astronomii, nio wiemy nu przykład nic o Leonidach. Zn pomocą tych samych metod, którymi obliczano orbity komety Halleya, starano się przewidzieć ruch Leonid. Tymczasem przyszedł listopad 1898 r. - nio było Leonid., Wyjaśniono to jakoś. Przytrafiły sio drobne zakłócenia, Leonidy ukażą sio w listopadzie 1899 r.. Przyszedł listopad 1899 i listopad 1900 - o Leonidach ani widu, ani słycliu.
Moja opinia na temat dokładności astronomicznych obliczeń jest następująca: każdego można uznać za wyborowego Strzelca, jeśli będziemy brać pod uwagę tylko jego trafienia w dziesiątkę.
Co do pojawienia się komety Halleya w 1910 r., to każdy teraz przysięga, żo oglądał ja na własne oczy i każdy musi się zaklinać - inaczej byłby oskarżony o brak zainteresowania podniosłymi wydarzeniami w dziejach nauki. Weźmy jednak pod uwagę fakt, że nie ma prawie chwili żeby nio było jakiejś komo-ty na niebie. Praktycznie nio ma roku., w którym by nie odkryto kilka nowych obiektów togo rodzaju. Jest ich mnóstwo w ko-smicznej przestrzeni. Błyszczące pchły na wielkim czarnym psio,
• Załóżmy więc, że kometa Halleya nie zjawia się na niebie w przewidzianym czasie, W pierwszych miesiącach 1910 r. ukazała się jednak no firmamencie znacznie ważniejsza kometa niż anemiczne światełko, któro miało być kometa Halleya. Ton drugi obiokt świecił tak silnie, że był widoczny nawet w ciągu dnia. Tak czy owak astronomowie byliby więc uratowani. Przecież jeżeli wybieracie się na wyspę Coneyr przepowiadając że na tamtejszej plaży znajduje się pewien specjalny kamyk, to nie wioin po co miolibyścio się sami okrywać nioslawa, jeśli jakiś inny kamyk mógłby odgrywać pożądano rolę - gdyż owo słabe światełko, uważane w 1910 r, za kometę Halleya, nie było w większej zgodzie z sensacyjnymi opisami, produkowanymi wcześniej przez astronomiczne czasopisma, niż byłby jakiś blady kamyk z czerwonym jak cegła głazem. Przepowiadam oto, żo w przyszło środę o dziewiątej wieczorom pewien gruby Chińczyk w wizytowym stroju przekroczy Broadway przy 42 Ulicy. Nadchodzi środa, ustawiamy się w odpowiednim punkcie obserwacyjnym i ćzokamy cierpliwie. Godzina dziewiąta - Chińczyka nic ma. Zapewne jakieś drobne zakłócenia. Czekamy cały czwartek - Chińczyka nio ma. I.ecz oto - uwaga, uwaga - w piątek, w samo południe, drobniutki Japończyk w marynarskim uniformie przecina Broadway przy 35 Ulicy, Więc jednak wszystko w porządku - oddychamy z ulgą - choć już zdawało się, że wysławiliśmy sip z nasza przepowiednia na pośmiewisko. Oczywiście zaszły pewno perturbacje, które zawsze nałoży brać pod uwagp, sperturbowany Chińczyk w postaci Japończyka, ale jednak w ubraniu, a nie nago, i w Nowym Jorku, a nie w Chicago. Jesteśmy wielcy. Przypominam sobie straszliwo przepowiednio, wygłaszane przez uczciwych i łatwowiernych astronomów, którzy pewnie sami byli zahipnotyzowani, inaczej nio hipnotyzowaliby w 1909 r. pozostałych. Sporządzano testamenty i żałowano za grzechy, życie ludzkie miało być bowiem zmiecione z powierzchni planety. Mniej histeryczni spośród nas spodziewali sip przynajmniej przyzwoitych fajerwerków. A było -co? Choć muszo tu przyznać, że w Nowym Jorku mówiono nawet o jakimś świetle no niebie, które było równie przerażają-co, jak błysk zapałki z odległości kilometra.
W dodatku nie w tym czasie, który przewidziano. Wiem ze słyszenia, żo jakaś wyblakła mglistość, której - mimo wpatrywania sip tam, gdzio kazano sip wpatrywać - osobiście nie widziałem, była widoczna na niebie. Pojawiła sip ona jednakże z kilkudniowym opóźnieniem. Zahipnotyzowany tłum durniów, gapiących sip w niebo, jak sfora psów myśliwskich śledzących lot kuropatwy. Rezultat: prawie każdy przysięga, że widział kometo Halleya i żo był to wspaniały spektakl.
Myślp, żo paradoksalna cecha wielu rozdziałów tej książki jest fakt, iż mimo naszych pozornych prób zdyskredytowania astronomii, wipkszość danych z togo orszaku braminów, krążącego po piekle baptystów, pochodzi z różnych obsorwatoriów astronomicznych, niewiele zaś od zwykłych astronomów-amato-rów. To nie astronomia sama w sobie i nie nauka, to System nam sip przeciwstawia. Ten sam System dławi astronomów, ogranicza wolność ich wyobraźni i swobodo podróży. Nio patrzymy na ich zniewolenie ze złośliwym uśmieszkiem, lecz ze współczuciem, a nawet widzimy w nich tragicznych potomków dawnych rycerzy. Nieszczpśliwi astronomowie, wpatrzeni w dal z wysokich wież, które sami musieli sobie zbudować - i w których dali sip uwięzić.
Jeżeli piszp, żo wyobrażam sobie inny świat, który za w i a za 1 jakieś tajne porozumienie z pewna liczba ezoterycznych mieszkańców loj Ziemi, to wyobrażam sobie również inne światy, które usiłują ustanowić kontakt ze wszystkimi ludźmi. Staram sip dostosować mojo wyobrażenia do faktów, których stos nagromadziłem z różnych uczonych pism i książek. Postępowanie takie uważa sip na ogól za logiczne i właściwo, nie jest to jednak w żad-
107