65
KATARZYNA.
O la Boga!... coś mi się ochapia... jeno ze tak nie mogę do razicku...
feldwebel (do Marysi).
Pójdź tu, biedna dziewczyno... Ja jestem twój ojciec!
MARYSIA (biegnie z krzykiem do niego).
O mój Boże! Tatuś! (uścisk wzajemny).
KATARZYNA (niezmiernie przestraszona).
O rany, a dyć to Bartłomiej. Święty Janie ratujze mnie!
FELDWEBEL.
Juz cię teraz nie wypędzą z pod twojej strzechy. (Przystępując do Wojciecha groźno). Kie dyż to sprzedałem ci gospodarstwo? Gdzie masz na to dowody!?
WOJCIECH.
Przepuśćcie mi Bartłomieju. Ja tam nie jestem nijaki cygan, ani złodziej, jeno widzicie, ze mię ano babsko podmówiło i tyła.
KATARZYNA.
Oj moiściewy Bartłomieju! Nie słuchajcież tez... poradziłaby to moja głupia babska głowa na takie okrutne cygaństwo, ale ten sac.hraj harendoz zacął mię cudzie, manić, obiecować i zrobiło się tyle niescęścia... Oj mój Bartłomieju, niechże też będzie wasa łaska odpuścić mi i wiem, żebyście mi odpuścili, kichy się jeno jaka mądra
CHŁOPI ARYSTOKMC'
5