sekundą. Najrozmaitsze plotki, powtarzane z ust do ust, każą spodziewać się najgorszego. O czwartej przemawiali na placu strażaków (Lutomierska 13) Rumkowski i Warszawski, naczelny kierownik wielu resortów. Powiedzieli, że „ofiara dzieci i starców jest konieczna, że nic nie udało się zrobić i że proszą o nieprzeszkadza-nie w przeprowadzeniu akcji wysiedlenia”. Łatwo im było mówić, gdyż udało im się uzyskać od Niemców zwolnienie od wysiedlenia dzieci kierowników resortów, strażaków, policjantów, lekarzy, instruktorów, bajratu i diabli wiedzą kogo jeszcze, a prócz tego zaczną teraz działać najrozmaitsze protekcje (tysiące starców, chorych i dzieci zostanie uratowanych), a Niemcy, którzy zażądali 25 000 ludzi, otrzymują na miejsce żądanych zupełnie innych, którzy — mimo iż są zdolni do pracy — będą ofiarami „protekcyjnych” dzieci i starców.
Wieczorem przyszła do nas jakaś kuzynka ojca, która ma trzyletnią dziewczynkę i chce ją uratować. Wobec tego, że nie ma na razie żadnej obawy, zgodziliśmy się na pozostanie jej z dzieckiem i nawet na to, że później zwaliła się jeszcze cała jej rodzina. Bali się pozostać w domu, aby nie zostali wzięci jako zakładnicy zamiast dziecka. Późno wieczorem nastąpił nalot na Łódź i nawet zrzucono kilka bomb, których odgłosy niezwykle błogo działały na serca wszystkich Żydów w getcie. Wobec tego, że wczoraj wieczorem „komendant” domu, od roku już tworzącej się w getcie służby przeciwlotniczej (Luftschutzwart), zwołał nas (niby służbę, w której ja jestem sanitariuszem) i oświadczył o konieczności stawienia się na podwórzu w razie alarmu, zszedłem na dół, ale zaraz wróciłem do mieszkania. Na skutek upału na dworze i duszności [w mieszkaniu] spowodowanej obecnością tylu ludzi nie mogłem jednak prawie wcale zasnąć. Zeszłej nocy też był alarm, ale wtedy nawet się wcale nie ubrałem. Oby tylko wszystko skończyło się dobrze.
Sobota, 5 września
Moja przenajświętsza, ukochana, wymęczona, błogosławiona, rodzona MATKA padła ofiarą krwiożerczej bestii germańskiego hitleryzmu!!! I zupełnie niewinnie, jedynie z winy złego serca dwóch czeskich Żydów, lekarzy, którzy byli u nas i badali nas.
Wysiedlenie dzieci
Już od rana było niespokojnie na mieście, bo rozeszła się lotem błyskawicy wiadomość, że w nocy brali dzieci i starców, których wsadzono do pustych szpitali, skąd w poniedziałek mają zostać wysiedleni (po 3000 osób dziennie!). Z rana byłem u Goldmana, którego córeczkę w nocy zabrano (powiedzieli mi o tym sąsiedzi, bo rodziców nie zastałem). Potem byłem u Wolmana, u którego też było zamknięte. Byłem u Frydrycha, który jak zwykle bawił się swoją kurą 174. W ogóle od samego rana nie mogłem sobie miejsca znaleźć, gnany złymi przeczuciami i niemożnością usiedzenia w mieszkaniu z powodu upału i duszności. Po drugiej, gdy byliśmy już po ugotowanej naprędce zupie obiadowej, zajechały na naszą ulicę wozy i rolwagi z komisjami lekarskimi, policjantami, strażakami, pielęgniarkami, którzy rozpoczęli brankę. Zamknięto dom naprzeciwko nas (Spacerowa 8), skąd po półtorej godzinie wydobyto troje dzieci. Krzyki, walka i płacz matek oraz całej asystującej ulicy były nie do opisania. Rodzice zabieranych dzieci formalnie szaleli. W czasie tego wszystkiego do naszego domu weszło zu-
145
10 — Dziennik Dawida Sierakowiaka