18 KRZYSZTOF DOROSZ
wewnętrznych walkach na granicy załamania Luter zaznał wyzwolenia w świadomości łaski Boga: odkrył, że iustitia Dei jest darem, nie potępieniem, formuła simul iustus et peccator deklaruje suwerenność tego daru. Bóg wyciąga do mnie rękę m i m o, iż jestem grzesznikiem; jest wierny mimo mojej niewierności,_ud,zielajni się mimo, że nie spełniam doktrynalnych czy moralnych warunków~wiary. Bo warunkami obłożona jest fides historica, niefides vera. Zdanyma własne siły człowiek może nie mieć żadnych wątpliwości, akceptować artykuły wiary i teologiczne nauki, wierzyć w Boga, wierzyć nawet w Inkamację, a zarazem nie mieć wiary. Cóż, w to wszystko nawet diabeł wierzy - powiedział Luter. Wiara prawdziwa natomiast nie pochodzi od nas, lecz powstaje z daru Boga (Ef 2,8-9).3(5
Na tym właśnie polega usprawiedliwienie przez wiarę. W czasach reformacji stało się ono wyrazem buntu przeciwko religijnemu prawu determinującemu suwerenność Boga; ten bunt z kolei odsłonił wiarę płynącą z bezpośredniego doznania zbawczej obecności Chrystusa, wiarę pojmowaną przede wszystkim jako ufność. Zgodnie ze wskazaniami Nowego Testamentu prawo straciło absolutną moc i status człowieka wobec Boga przestał być odmierzany moralno-doktrynalną wagą. —
Zmagania Lutra i reformatorów z religijnym prawem wydają się dziś odległe; nauka o usprawiedliwieniu przez wiarę została niemal zapomniana i robi wrażenie teologicznego curiosum. Nie tylko dlatego, że w ciągu kilku ostatnich wieków zarówno katolicyzm, jak i protestantyzm uległy daleko idącym przeobrażeniom i w ruchu ekumenicznym stępiły ostrze widu swoich doktryn; nie tylko dlatego, że w większości chrześcijańskiego świata religja została zepchnięta na margines. Usprawiedliwienie przez wiarę straciło moc, ponieważ moc straciło prawo - nie tylko religijne, lecz wszelkie prawo. Prawo moralne, na przykład, to w mniemaniu wielu z nas tyle co przepisy „międzyludzkiego ruchu drogowego”; ich cel zamyka się w unikaniu sytuacji urazowych i zapewnianiu bezpieczeństwa jak największej ilości osób. Jakżeż więc może takie prawo stawiać mi wymagania o charakterze kategorycznych imperatywów i wysuwać roszczenia wobec mojej najgłębszej istoty? Jakżeż może męczyć mnie poczucie winy i świadomość grzechu, skoro w mojej autonomii nie ma na takie stany miejsca?
Lecz jeśli na skutek rozpadu autorytetów słabnie w naszej epoce itroc prawa i zanika poczutie grzechu oraz winy, jeśli porażka w zadośćuczynieniu prawu nie przynosi takiej udręki jak niegdyś, nie słabnie moc pytania, choćby nie uśvviadomionegęr,7p; statuś'cżłowieka wobec Boga. To pytanie - bez względu na to, jak pojmujemy Boga - pozostaje ważne, ponieważ brak odpowiedzi na nie głęboko narusza poczurie sensu naszego życia. Żyjemy w epoce chorującej na patologię tego sensu, czasami nawet porażonej rozpaczą; żyjemy w czasach, gdy Lutrowe Anfechtung, czyli dojmujące doznanie bezsensu wszystkiego, w co wierzymy, stało się
“ Zob. James ALkinson, Martin Lulher, Prophet to the Church Catholic, Exeter: The Palernoster Press, 1983, s. li2.
udziałem milionów ludzi. Żyjemy zarazem, przynajmniej w świede zachodnim, w epoce wielkiego międzynarodowego i międzywyznaniowego bazaru duchowych dóbr. Bodaj dla większośd Europejczyków i Amerykanów minęły czasy, gdy wiara ojców determinowała bez reszty ich własne opcje religijne. Dziś d, których choroba sensu popycha do szukania duchowych wartośri, mają w czym wybierać. Wybór,nie'jest oczywiście łatwy. .Oprócz tandety i bubli bazar oferuje rozmaite .^.usługi soteriologczne”, za które trzeba pładć własną duszą 1 uh_przynajmhiej~rozumem.
Problem polega również i na tym, że dobra autentyczne obwarowane bywają licznymi warunkami, czasami tak trudnymi i surowymi, jak prawo, które trzymało Mardna Lutra w żelaznym uścisku beznadzid. Zrazu droga wydaje się prosta, lecz później trudnośd się piętrzą, zaś ich pokonywanie nie przynosi nawet cząstki obiecywanych rezultatów. Z czasem adept modlitwy czy medytacji - chrześdjanin, sufi czy buddysta - jeśli nie chcie zadowolić się powierzchowną pociechą religijną, natrafia na doznanie, z którym tak bardzo zmagał się Luter. Pragniesz^ adepcie,- zbawienia -wierz, w co wierzyć niepodobną^ czyń to, co ponad twoje siły, bądź tym, kim wcąle nięjesTesTT.---------•
Konfrontacja z religijnym prawem, która wielu współczesnych adeptów skłania dziś do porzucenia bardziej rygorystycznych nauk duchowych, wynika - jak mi się wydaje - z często nie docenianego problemu utraty wiary. Niegdyś był to problem jednostkowy, dziś dotyka całej kultury. Bo nie chodzi już o światopoglądowe luki, które można wypełnić, czerpiąc z istniejących zasobów, lecz o permanentny stan wykraczający właściwie poza wiarę i niewiarę. Jakżeż może człowiek, który się w tym stanie urodził i wychował i który żyje w nim na co dzień, wchłonąć prawdy i symbole ukształtowane przez świadomość nie dotkniętą jeszcze rozkładem wiary? Jakżeż ten, kto nie tylko w stworzenie świata i Odkupienie, lecz nawet w Boga nie potrafi wierzyć, ma uwierzyć we Wcielenie czy Zmartwychwstanie, nie mówiąc już o Niepokalanym Poczęciu? Jakżeż ten, kto nie jest w stanie ogarnąć Boga wyobraźnią, ma wymawiać słowa modlitwy?
Podobne pytania możemy postawić nie tylko chrześcijaństwu. Również inne religje, powstałe w wiekach wiary i żyjące z mniej więcej nieprzerwanego jej przekazu, niedowiarkom dzisiejszej kultury zachodniej muszą w pewnym momencie wydać się prawem stawiającym wymagania ponad siły. Nawet buddyzm - ta a-ateistyczna wiara odżegnująca się od metafizyki, ten duchowy pragmatyzm wolny od dogmatów, ta liberalna droga otwarta dla każdego i dlatego tak bardzo atrakcyjna dla wielu mieszkańców Zachodu - nie unika tu i ówdzie niełatwej do pojęcia mitologii i osobliwych wierzeń. Wielu poszukiwaczy przekonało się, że tej mitologii mimo wszystko nie sposób ominąć, że trudno ograniczyć się do pragmatyzmu drogi i podążać nią bez wiary. Ów pragmatyzm bowiem, czyli nieodłączna od buddyzmu szkoła medytacyjna pomyślana na wiele lat pracy, stawia za duże wymagania skrępowanej „obcą wiarą” woli. I tak swoiste prawo religijne okazuje się silniejsze od pragnienia wyjścia