Moim pierwszym bogiem był Święty Mikołaj. Nagle W.A.Ż. połapała się. Pojechaliśmy zobaczyć Plac Czerwony. Wszystko ułożyło się wspaniale. Nocą - do mnie na daczę. Na herbatę. Na herbatę zabrakło czasu. Boże, ale była pachnąca i bezwstydnie niewinna, jak biały bez. Łamałem jej gałązki do samego rana. Ranek był mglisty. Dużo białych gałązek jej nałamałem.
Wielka Amerykańska Żabcia odleciała biznes-klasą razem z niebieskim „Mierieżkowskim". Zadzwoniła z lotniska:
- Zwariowałam na punkcie Rosji.
Chciałem zapytać:
- Kochasz mnie?
Ale nie zapytałem.
Wieś, składająca się z samych dziurawych dachów bez domów. Szaleństwo w Chrystusie jest ostatnim schronieniem.
Po pogrzebie Szarego wróciłem do domu. Coś się wydarzy. Strajk powszechny. Zmiana rządu. Przewrót. Rozleci się państwo.
Ciekawiło mnie to.
Było mi wszystko jedno.
Uczyłem się patrzeć na Rosję jak na obce państwo. Rosja nasrała mi w kieszeń. Handlowałem zapachem kaca, mieszanką tanich fajek i moczu. Nieźle mi wyszło. Potrafiłem sprzedać walącą się ojczyznę, która nikomu nie jest potrzebna. Rozprawiłem się z nią. Zabiłem ducha miejsca. Trzęsło mną. Wiedziałem, że milicja poluje na mnie. Ukrywałem się niechętnie. Nocując to tu, to tam. Wiedziałem, że kraj jest skazany. Mało mnie to obchodziło. Miałem wszystko, co trzeba. Przestałem kibicować Rosji. Poczułem, jak uwalniam się od podłej zależności powtarzania jej imienia z tą samą częstotliwością, z jaką Niemiec wymawia słowo „Scheisse". Rosną mi skrzydła. Opanował mnie dobry humor. Czas spierdalać.
Doświadczenie rosyjskie nauczyło mnie, że człowiek musi być związany z bytem. Wszystko jedno w jaki sposób. Jak protestant, wierzący, że Bóg ceni jego pracę. Jak katolik, ufający w nieomylność papieża. Jak buddysta, który odkrył w swoich mantrach system reinkarnacji.
Wszedłem do swojej klatki. Wchodzę na pierwsze piętro, a tu czeka na mnie człowiek. Siedzi na parapecie.
- No i co? - pyta.
Przyjrzałem mu się:
- Czego z nożem łazisz?
- A z czym mam łazić?
- Co słychać? - zapytałem, by odwlec rozwiązanie.
- W porządku! - odpowiedział.
- Wilki! Wilki! - wrzasnąłem.
Nikt nie usłyszał. Jego niebieskie oczy błyszczały radością życia.
Nie wystawiajcie mnie w otwartej trumnie. Co za zwyczaje! Po co Rosjanie rozdzierają swe dusze, żegnając się z nieboszczykiem? Po co prowadzą pod rękę sczerniałych krewnych, by niepoczytalnie głaskali nieboszczykowi włosy? I bez tego mdli. A może to jest nakłanianie do wycia? Baby, wyjcie! Płaczki w ludowych chustach wystąp! Zaczęły lamentować, zawodzić. Jak się nakręcać, to na całego. Nie można tak po prostu pochować zabitej gwoździami skrzynki! A nuż będzie pusta, a wtedy kontuzja. Czyż mało mamy pogrzebowych konfuzji? To nie tego do trumny włożyli, to wywrócili schodząc ze schodów i wypadł. Niechaj trumna będzie otwarta. By nie było oszukaństwa. Skąd wziął się ten histe-
197