nice swego władania daleko od siebie, aż po ów kres, którego nigdy się nie osiąga — albowiem nie chodzi już o problem tradycji i pozostałości, lecz o problem rozcięcia i granicy, nie o utrwalające się podłoże, lecz o transformacje, które są podstawą i zarazem odnawianiem się podstaw. Widać więc, jak tworzy się cały zakres pytań, z których kilka jest już dobrze znanych i za pomocą których nowa forma historii próbuje wypracować swoją własną teorię. Jak określić szczegółowo owe różne pojęcia ilustrujące nieciągłość (próg, rozłam, cięcie, mutacja, transformacja)? Na podstawie jakich kryteriów wyodrębnić jednostki, które chcemy badać: czym jest nauka? czym jest dzieło? czym jest teoria? czym jest pojęcie? czym jest tekst? Jak zróżnicować poziomy badania, z któryęh każdy ma własne ograniczenia i własną formę analizy: gdzie przebiega właściwy pożiom formalizacji? gdzie — poziom interpretacji? gdzie — poziom analizy strukturalnej? gdzije — poziom podległy prawu przyczyno-wóści?
Mówiąc ogólnie, Wydaje się, iż historia myśli, poznania, filozofii czy literatury mnoży rozłamy i szuka przeszkód zrodzonych z nieciągłości, podczas gdy historia właściwa — czyli po prostu historia — likwiduje zalew wydarzeń na korzyść struktur niezmiennych.
Nie ulegajmy jednak złudzeniu owej rozbieżności. Nie należy sobie wyobrażać, sądząc z pozorów, że niektóre dyscypliny historyczne wybrały drogę od ciągłości do nieciągłości, a pozostałe przeciwną: od mnożących się pęknięć do wielkich nieprzerwanych jedności. Nie należy sobie wyobrażać, że w badaniu polityki, instytucji lub ekonomii zaczęto zwracać coraz większą uwagę na dęterminacje całościowe, podczas gdy w badaniu idei i wiedzy coraz baczniej śledzono mozaikę różnic. Nie należy sądzić, że, raz jeszcze, te dwie wielkie formy opisu skrzyżowały się, nie poznając się wzajem. ' XW istocie bowiem tu i tam chodzi o ten sam problem, tyle że wywołał on na zewnątrz przeciwstawne skutki, ów problem da się streścić w jednym słowie: zakwestionowanie dokumentu. Co do tego nie może być nieporozumień: jest oczywiste, iż odkąd istnieje dyscyplina zwana historią, posługiwano się w niej dokumentami, badano je, zapytywano; pytano nie tylko, co znaczą, ale też czy mówią prawdę i na jakiej podstawie mogą się za prawdomówne podawać, czy są rzetelne, czy zwodnicze, pełne infonnacji czy niewiedzy, autentyczne czy podrabiane. Lecz wszystkie te pytania oraz cały wielki krytyczny niepokój wskazywały jeden cel: odtworzyć z tego, co mówią dokumenty — choć czasem mówią półsłówkami — przeszłość, z której pochodzą i która znikła daleko za nimi. Dokument był zawsze traktowany jak język jakiś dawny, co dzisiaj już milczy, jak kruchy ślad, na szczęście wszakże czytelny. Otóż na skutek przemiany, która datuje się nie od dzisiaj i która zapewne nie jest jeszcze zakończona, historia zmieniła swój stosunek do dokumentu. Naczelne zadanie, jakie sobie stawia, nie polega na tym, by go interpretować, by ustalić, czy mówi prawdę i jaka jest wartość jego przekazu, ale na tym, by przetworzyć go od wewnątrz i opracować: organizuje go, rozcina, dzieli, porządkuje, wyodrębnia poziomy, ustanawia serie, odróżnia to, co walentne, od tego, co walentne nie jest, wykrywa składniki, określa jednostki, ORisuje stosunki. Dokument nie jest już zatem dla historii oWą bierną materią, z której próbuje ona odbudować to,* co ludzie zrobili lub powiedzieli, to co przęminęlo i czego pozostało jedynie piętno: obecnie usiłuje się wyróżniać w samej dokumentarnej tkance jednostki zespoły serie, powiązania. Trzeba oderwać historię od obrazu, w którym bardzo długo eię odnajdywała i który stanowił antropologiczne uzasadnienie jej istnienia — tysiącletniej i zbiorowej pamięci, co posługuje się materialnymi dokumentami, ażeby odświeżyć swoje wspomnienia. Staje się bowiem odtąd przetwarzaniem i uruchamianiem dokumentarnej materii (książek, tekstów, relacji, rejestrów, akt, budowli, instytucji, przepisów, technik, przedmiotów, zwyczajów itp.), która zawsze i. wszędzie, w każdym społeczeństwie, przedstawia sobą różnorodne — spontaniczne bądź zorganizowane — formy przetrwania. Dokument nie jest szczęśliwym narzędziem historii, będącej jakoby, w swej istocie i naturalną koleją rzeczy, pamięcią; historia to pewien sposób nadawania przez społeczeństwo statusu i kształtu zbiorowi dokumentów, wciąż temu społeczeństwu towarzyszących.
Aby rzecz ująć krótko, powiemy, że historia w swej tradycyjnej postaci starała się '„upamiętniać” zabytki przeszłości, przekształcać je w dokumenty oraz zmuszać do mówienia owe ślady, które same w sobie często nie są werbalne lub mówią w milczeniu co innego, niż zdają się mó-
31