IV. OPIS ARCHEOLOGICZNY 1. ARCHEOLOGIA A HISTORIA IDEI
Możemy obecnie pójść w przeciwnym kierunku; możemy cofnąć się wzdłuż wytyczonego szlaku i, kiedy już przemierzyliśmy dziedzinę formacji dyskursywnych i wypowiedzi, oraz zarysowali ich ogólną teorię, skierować się teraz ku możliwym obszarom zastosowania. Musimy zobaczyć, do czego nadaje się ta analiza, którą ochrzciłem, może w sposób nazbyt uroczysty, archeologią. Jest to zresztą konieczne, ponieważ, mówiąc szczerze, sytuacja przedstawia się w tej chwili dosyć niepokojąco. Wyszedłem od problemu stosunkowo prostego: od rozcięcia dyskursu na wielkie jednostki nie będące dziełami, autorami, książkami czy motywami.
I oto, tylko W tym celu, aby je ustalić, wprowadziłem całą 1 serię pojęć (formacje dyskursywne, pozytywność, archiwum), zakreśliłem dziedzinę (wypowiedzi, pole wypowiedzeniowe, i praktyki dyskursywne) i spróbowałem ujawnić specyfikę metody, która by nie była ani formalizująca, ani interpretacyjna. Słowem, uczyniłem użytek ze złożonej aparatury, której ciężar a i zapewne dziwaczność są kłopotliwe. Mogą tu powstać wątpliwości —*• z dwóch lub trzech powodów. Po pierwsze istnieje już tyle metod nadających się do opisywania i analizowania języka, iż chęć stworzenia nowej musi się wydać czymś zarozumiałym. Następnie, podałem byłem w wątpliwość takie jednostki dyskursu, jak „książka” lub „dzieło”, ponieważ podejrzewałem, że nie są one tak bezpośrednie i oczywiste, jak by się mogło wydawać: czy ; jest wszakże rzeczą rozsądną przeciwstawiać im jednostki, które ustanawia się za cenę takiego wysiłku, po tylu poszukiwaniach i na mocy zasad tak niejasnych, że trzeba było 'setek stron, aby je wytłumaczyć? I czy to, co owe wszystkie instrumenty ostatecznie wydzielają, te osławione „dyskur- \ sy”, których tożsamość ustalają, są rzeczywiście identyczne z zespołami (nazwanymi ..psychiatrią”, „ekonomią polityczną” bądź „historią naturalną”), na których oparłem się empirycznie i które posłużyły mi za pretekst, aby stworzyć ten dziwny arsenał? Jest absolutnie konieczne, abym teraz rozważył opisową skuteczność pojęć, które usiłowałem zdefiniować. Muszę wiedzieć, czy aparatura działa i co może wytworzyć. Co zatem daje — czego dać nie potrafią inne opisy — owa „archeologia”? Jaka jest nagroda za tak uciążliwe przedsięwzięcie?
Natychmiast nasuwa mi się pierwsze podejrzenie. Postępowałem dotąd tak, jakbym odkrywał nową dziedzińę i jakbym potrzebował dla jej opisania nieznanych miar i punktów odniesienia. Lecz czy w rzeczywistości nie ulokowałem się jak najdokładniej na obszarze, który znany jest dobrze i od dawna pod nazwą „historii idei”? Czy nie do niej właśnie pośrednio się odwoływałem, nawet wówczas, gdy kilkakrotnie usiłowałem sytuować się na zewnątrz? Gdybym nie starał się odwracać od niej spojrzenia, czy nie znalazłbym w niej może wszystkiego, czego szukałem — już gotowego, już zbadanego? W gruncie rzeczy jestem być może tylko historykiem idei. Tyle że wstydliwym lub — jeśli kto woli — zarozumiałym. Historykiem idei, który postanowił odnowić od podstaw swoją dyscyplinę; który oczywiście zapragnął nadać jej ścisłość podobną tej, do jakiej doszły ostatnio inne, dosyć jej bliskie opisy; który jednakowoż — nie umiejąc przeobrazić naprawdę tej starej formy analizy, nie umiejąc sprawić, aby przekroczyła próg naukowości (bądź dlatego, że taka metamorfoza pozostanie na zawsze niemożliwa, bądź dlatego, że sam nie zdołał dokonać tego przekształcenia) — oświadcza dla wywołania złudzenia, iż zawsze robił i chciał zrobić coś zupełnie innego. Cała ta nowa mgławica miałaby więc kryć fakt, że pozostałem w tym samym krajobrazie, przywiązany do starego gruntu, do cna już zużytego. Nie będę miał prawa być spokojnym, dopóki nie odetnę się od „historii idei”, dopóki nie wykażę, w czym jest różna od jej opisów analiza archeologiczna.
Nie jest łatwo określić dyscyplinę taką jak historia idei — dyscyplinę o niepewnym przedmiocie, o niewyraźnie zarysowanych granicach, zapożyczającą metody ze wszystkich stron, bez prostego, trwale wytyczonego szlaku. Wydaje się jednak, że można jej przydzielić dwie role. Z jednej strony
169