cić na zielone łączki. Natomiast kładę Pięcioksięże dłoni na kominek i grążę się w lej kontemplacji. Okropności Breuglów nam jeszcze nieznane choć zima i grudzień zbliża się z matnią.
4. Ciężkie draperje na ukołysanych do snu twoich rzęsach.
Błękitnookie akordy wyniosą cię wwyż i wyprowadzą aż za ultima Tulę.
Mila wiedz, gdziekolwiekbądź aniołowie nie upadają z własnej woli.
Cienie skłębią spienione mordy splenu i mopsa i ciężarne czekają.
A błażeńskie piosnki i tęsknoty Gralu rzucę im na żer i niemy w ciemny ukrzyżuję się kontur.
POLOWANIE NA BULWARACH. Fioletowe legendy głaszczą nabrzmiałe żądzą lędźwia lipcowych dni. Słońce szarpane przez menady melancholijne „błękitne pończoszki”. Soczyste lilje żądne własnego ciała szepcą pod blaskiem dźwięcznych a wązkich tarcz. Likier szartrez59 werwena60 i godziny nie chcą ujść i kładą się płazem na bazaltowe wiry, obłędne w adagio61 perfumowanych fioletów.
Psy szczekają w borealny księżyc, którego smak pergaminowy szeleszczę w kawowego koloru kosmatej łapie Demiurga62.
W hamaku Matka moja kołysze się z tomem zdobnym Barbey d’Orevilly63 i mruży snem skłębione rzęsy. Całuję odleżałe ciało...
Psy szczekają.
2. Byzantycka Bogorodzica i Łazarz z martwych wstający chło-szczą się śród dźwięków orgjastycznych organów. W drobnej celi iluminuję Żywot Przenajświętszej Panny. Tak mi uchodzą godziny.
Chryste zbaw! Smaga mnie potna piosnka kabaretów.
Gryfy kają się w zielonych łzach dnia.
3. Bezwstyd szminki i strzęp ramion w bezkres. A na dnie żałośnie wściekły dygot — pląs miłości. Z nieoświetlonych okien zejdzie Anioł z lilją Zwiastowania. — Czy sztuczną?
BUNT. Weź sztylet trójgraniasty i pójdź nad jezioro Tanga-najki. Gdy spotkasz bladego kajmana — powitaj go kornym słowem Pokory.
PIJAŃSTWO. Drażniący gwar skroni chlaśnie mnie w twarz jak bluzgająca gorąca fala krwi. Droga zakapturzonych non64 drążących ku smutnej wiośnie. Z krwi Venus zrodziła się smutna wiosna. A gdy nadejdzie pora mych lat dwudziestu — zatoczę się i zasnę w beczce starożytnej malwazji65.
PIETA. Świece iluminują palmowe legendy. Męka i dusza przezwyciężona już. Ukoisz zwisające liście. Jutro, Ju tro o?
KONIEC ALEKSANDRA WATA. Gotyckie sny duszy „modernę”66 i orgje sataniczne wiary przychodzą pod omszałe mandragorą impotencje doryckich kolumn. Tu się szwenda „sentymentalnie wychowany”67 młodziutki głuptas Rimbaud.
Umarły Bóg Panurg68 w chalcedońskim sarkofagu z onyksu i selenitu kieruje jeszcze armją Sylenów„ tjad i archaniołów, których wodzem jest Michał. Smutni i mądrzy aniołowie upadli uśmiechają się do Lilit69. Znużona, z podkrążonemi oczami w pstroka-ciźnie i melancholji wertepów Sanct-Francisco. Pije bladoturku-sowy absent70.
Nurty odrąbanych głów, i dzwon w kształcie Priapa71 nicestwią wszelką pamięć.
JA z modlitwą poranną na chorych wargach i Lilit pijem blado-turkusowy absent w zwiędłym matowym wertepie Sanct-Francisco.
SZALEŃSTWO. Durmany dygocące koszmarnej nocy. Świeżo, orzeźwiająco rytmicznie przez szparę brzasku spływa płaski nurt szaleństwa. Świeżo orzeźwiająco, rytmicznie. Błogosławione niech będą paznokcie twoich palców, które wstrzymały tentent uciekającej skroni