Niekiedy wydaje nam się, że na zdjęciach z komory pęcherzykowej widzimy procesy kwantowe i zderzenia cząstek elementarnych. Czy jednak rzeczywiście jest to bezpośredni zapis zdarzeń kwantowych? Niezupełnie, są to wzmocnienia procesów występujących na poziomie kwantowym - tak jak „mapa nie jest terenem”, tak też ślad w komorze Wilsona lub na kliszy fotograficznej NIE jest cząstką elementarną. Występuje tu nawet głębszy problem - języka. Nicls Bohr twierdził, że we wszystkich językach tkwią przesłanki dotyczące przestrzeni, czasu i przyczy-nowości; przestanki te stosują się do naszej ludzkiej skali postrzegania rzeczy, ale nie na poziomie kwantowym.
Gdy tylko zaczynamy stawiać podstawowe pytania o świat kwantów, nieświadomie zaczynamy wprowadzać idee, które po prostu nie znajdują tam zastosowania. Nie możemy nawet powiedzieć, że na przykład elektron „ma” jakieś położenie lub „ma” jakąś prędkość. Nauka może tylko informować o wynikach pomiarów w skali kwantowej, a potem stosować teorię kwantową w celu skorelowania różnych zespołów wyników. Nie może posłużyć się tą teorią do „unaocznienia”, co dzieje się na tym poziomie. „Jesteśmy tak zawieszeni w języku - uważał Bohr - że nie wiemy, gdzie góra, a gdzie dół”.
Francuski fizyk D'Espagnat nazywał świat kwantowy „zasłoniętą rzeczywistością”, rzeczywistością, której nigdy nie poznamy. Jednak i to sformułowanie implikuje, że za zasłoną tkwi jakaś realność. Tymczasem Bohr, jak się zdaje, chciałby wykluczyć nawet taką dyskusję. Jego zdaniem, nauka musi zrezygnować z wszelkich prób tworzenia obrazów lub modeli tego, co dzieje się w świecie kwantów. Koniec końców będziemy może zmuszeni do uznania maksymy Heisenberga, że rzeczywistość tkwi w matematyce; poza nią jesteśmy skazani na wikłanie się w paradoksy.
Na drugim końcu skali mamy bezmiar kosmosu, dramatyczne obrazy NASA odległych obiektów kosmicznych, utworzone z danych cyfrowych przez nakładanie kolorów. W kwestii Wielkiego Wybuchu nauka może czerpać tylko z odległej pamięci zakodowanej w promieniowaniu tła wszechświata. Wielka skala kosmicznych zdarzeń jest nam równie obca jak procesy na poziomic kwantowym. W tym sensie większość Stworzenia jest dla nas niedostępna i najlepsze, co możemy zrobić, to korzystać z wyobraźni.
BÓG JAKO MATEMATYK
W sumie wszystkim, co wiemy o największych i najmniejszych aspektach naszego kosmosu jest liczba, binarne dane uzyskane przez nasze przyrządy. A gdy Heisenberg twierdził, że rzeczywistość tkwi w matematyce, powtarza! tylko opinię Galileusza, który głosił, że księga przyrody jest napisana w języku matematyki. Łatwo tu o następny krok i ogłoszenie, jak to uczynił astronom sir James Jeans, że „Bóg jest matematykiem”. Innymi słowy, my, ludzie, mamy ścisły związek z małym zakresem skal i energii reprezentujących życie na Ziemi, lecz ogromna większość kosmosu jest nam dostępna tylko okrężną drogą i nigdy nie stanie się częścią naszego bezpośredniego doświadczenia. Owszem, możemy odczuwać podziw w obliczu całego stworzenia, ale nie możemy go „poznać”. Pascala mogły przerażać „nieskończone przestrzenie”, lecz przerażenie to dotyczyło „idei” lub „koncepcji” nieskończonych przestrzeni pośród gwiazd, nie zaś opierało się na jakimś bezpośrednim doświadczeniu takich odległości. W tym sensie nie możemy nawet podjąć próby zrozumienia, jak się ma Stwórca do Stworzenia.
Naszą jedyną nadzieją pozostaje tworzenie teorii matematycznych, czasem o wielkiej urodzie i elegancji, dotyczących największych i najmniejszych części wszechświata. Uwodzicielski urok i moc predykcyjna przyrodoznawstwa i matematyki mogą nas skłonić do uznania, że kontemplując akt stworzenia widzimy tylko rozwijanie praw matematycznych. W naszej nowoczesnej epoce wirtualności nader łatwo wyobrazić sobie Stwórcę jako olbrzymi superkomputer, który wyrzuca astronomiczną
273