W ciągu pierwszych kilkudziesięciu lat po zniesieniu pańszczyzny chłop zrzucał z siebie z dość lekkim sercem cały ten balast przeszłości, skojarzony w jego wyobrażeniu z poniżeniem stanu włościańskiego w porównaniu z mieszczańskim i szlacheckim, a nawet z wolnym robotnikiem fabrycznym. Obecnie zwraca się on — zwłaszcza pokolenie młodsze — ku całej tej tradycji, by z niej wydobyć to, co jest jeszcze przydatne, co da się zastosować do nowych warunków, a wzmocnić może jednocześnie chłopską odrębność.
Słowa te pisał S. Czarnowski w latach trzydziestych XX wieku, ale zjawisko przez niego ukazane pojawia się już w końcu XIX wieku, kiedy to w związku z rozwijającym się wówczas intensywnie ruchem oświatowym i spółdzielczym powstają pierwsze regionalne czy wioskowe zespoły folklorystyczne. Mają one w swych repertuarach obrzędy weselne, widowiska inspirowane przez obrzędowość doroczną itd. Wtedy jeszcze nie zachodziła potrzeba sięgania do książek, by dowiedzieć się, co należy śpiewać, co mówić, jak się ubrać. Wszystko to było doskonale znane. Zanikła tylko religijna motywacja, zwyczaje i obrzędy odarte zostały z nimbu świętości i zaczęły funkcjonować jako formy kulturowe zdegradowane w stosunku do swej poprzedniej roli.
Jeszcze szybciej w zapomnienie poszły mity, legendy i podania, wierzenia o świecie. Gdzieniegdzie przetrwały tylko pojedyncze zabiegi magiczne, formuły, pamięć o istotach nadprzyrodzonych. Można przy odrobinie szczęścia spotkać gdzieś na Białostocczyźnie, w Lubelskiem czy Kieleckiem starca, który zachował w pamięci okruchy minionego świata. I wówczas indagowany odpowie: „tak to dawniej mówili, a czy to prawda — nie wiem”.