Margery Lovett i Sweeney Todd (1789-1801) - Dzieje kanibalizmu
Nie wszystko zdrowe, co smakuje:
Margery Lovett i Sweeney Todd (1789-1801)
Zdarza się czasem, że bohater mityczny utkwi w
zbiorowej pamięci tak głęboko, że zaczynamy uważać go za postać
historyczną - przykładem choćby król Artur, Robin Hood czy last but not
least Sherlock Holmes. Znacznie rzadziej dochodzi do sytuacji odwrotnej, w której
"człowiek z krwi i kości" zostaje w świadomości społecznej
zmitologizowany do tego stopnia, że zaczyna uchodzić za wytwór ludowej albo
literackiej fantazji. A taki właśnie los spotkał Mrs Margery Lovett i jej
zwyrodniałego kochanka Sweeneya Todda, choć trudno określić, w jakim dokładnie
momencie i dlaczego tak właśnie się stało.
W XVII wieku liczba mieszkańców Londynu wzrosła
czterokrotnie. Przesądził o tym głównie napływ zrujnowanych chłopów z
prowincji, którzy przybywali tu masowo w pogoni za pracą i zaludniali
obskurne, brudne i często nawiedzane przez epidemie slumsy. Na żyznym gruncie
powszechnej nędzy i nagminnego alkoholizmu bujnie pieniła się zbrodnia.
Stolica była zresztą mekką wszelkiej maści kryminalistów. Złodzieje,
bandyci, rzezimieszki i mordercy do woli uprawiali tu swe niecne rzemiosło -
zawsze pewni, że w każdej chwili mogą rozpłynąć się bez śladu w ciężkim,
szarym tumanie słynnego londyńskiego smogu.
Do wielce obiecujących mieszkańców stołecznego
półświatka zaliczał się niewątpliwie młodzieniec o nazwisku Sweeney Todd.
Pod koniec lat siedemdziesiątych XVIII wieku był on zaledwie kilkunastoletnim
wyrostkiem, ale zdążył już trafić do Newgate, jako młodociany przestępca.
W więzieniu oddano go na praktykę do balwierza, w nadziei, że wyuczy się tej
pożytecznej umiejętności i po wyjściu na wolność będzie umiał
samodzielnie zarobić na chleb. Pomysł ten rzeczywiście wypalił -
przynajmniej po części.
Osiemnastowieczny cyrulik musiał wiedzieć nie
tylko, jak bezkrwawo ogolić i przyzwoicie ostrzyc klienta (skądinąd na strzyżenie
popytu nie było prawie wcale, mężczyźni bowiem golili sobie głowy na zero i
zakładali na nie peruki). Od wykwalifikowanego mistrza tego fachu wymagano również
umiejętności dokonania wielu prostych operacji chirurgicznych - zwłaszcza
wyrywania zębów i puszczania krwi, które uchodziło wówczas za niezawodny środek
leczniczy w większości chorób. Dyplomowani lekarze uważali tego rodzaju
zabiegi za uwłaczające ich godności zawodowej i osobistej, dokonywano ich więc
zwykle w zakładach balwierskich. Nawet godło cechu cyrulików nawiązywało do
ich kompetencji chirurgicznych - przed balwiernią widniała zazwyczaj
pomalowana w biało-czerwone pasy tyka lub podobnie przyozdobiona misa - czerwień
symbolizowała krew, a biel - bandaże, którymi opatrywano rany.
Jeśli więc nawet Todd nie marzył o karierze
cyrulika, umiejętność posługiwania się nożem chirurgicznym stała się później
znakomitą przykrywką dla zbrodniczego procederu, jaki całymi latami uprawiał
- widok balwierza w pokrwawionym fartuchu był czymś tak normalnym, że nie
budził żadnego zainteresowania, a tym bardziej podejrzeń.
W roku 1785 Todd wyszedł z Newgate i otworzył
zakład balwierski w domu przy Fleet Street 186 - tuż obok kościoła św.
Dunstana. Zaledwie parę kroków dzieliło fryzjernię Todda od Szpitala św.
Bartłomieja, a tylko kilkadziesiąt metrów od gmachów Royal Courts of Justice,
usytuowanych w miejscu, w którym Fleet Street przechodzi w Strand - tuż obok
skrzyżowania z niewielką uliczką Bell Yard. Tak jak w całym ówczesnym
Londynie i w tej dzielnicy monarszy przepych sąsiadował ze skrajną nędzą.
Na Strandzie, przy którym mieściły się gmachy sądu, mieszkała śmietanka
londyńskiego świata prawniczego, ale niecałe pięćdziesiąt metrów dalej -
na Bell Yard czy Fleet Street - królowały szczury, nędza i zbrodnia.
Właściciel nowej fryzjerni zabrał się za
mordowanie ludzi, ledwie tylko otwarły się drzwi jego zakładu - z początku
czynił to jednak poza miejscem pracy. Pierwszego z wielu przypisywanych mu zabójstw
dokonano na pobliskim Hyde Park Corner; drugie popełnione zostało zuchwale 13
kwietnia 1785 roku niemal na progu golami Todda. Nazajutrz w "Daily Courant"
ukazał się artykulik następującej treści:
Cyrulik morderca
Na Fleet Street popełnione zostało odrażające
morderstwo, którego ofiarą padł bawiący w Londynie z wizytą u krewnych młody
dżentelmen z prowincji.
Podczas przechadzki po mieście młodzieniec, który
zatrzymał się przed kościołem św. Dunstana, by przyjrzeć się wybijającemu
godzinę zegarowi na wieży świątyni, wdał się w rozmowę z jakimś człowiekiem
w stroju cyrulika.
Doszło do sprzeczki, a wówczas golibroda
niespodziewanie wydobył z kieszeni fartucha brzytwę i poderżnął nią młodemu
człowiekowi gardło, po czym znikł w przejściu do Hen and Chicken Court i
wszelki ślad po nim zaginął.
Całe to makabryczne zajście miało miejsce dokładnie
przed fryzjernią Todda, tym bardziej więc zastanawiające, dlaczego ówczesna
żandarmeria londyńska - Bow Street Runners - nie zainteresowała się jej właścicielem.
Miał on już przecież w swoim życiorysie kryminalną kartę, jednak nawet go
nie przesłuchano. Chociaż dwa pierwsze zabójstwa uszły mu na sucho, Todd
musiał zdawać sobie sprawę, że kolejne morderstwa dokonywane w biały dzień
na widoku publicznym prędzej czy później zaprowadzą go przed oblicze wymiaru
sprawiedliwości. Konieczna była zmiana miejsca i taktyki działania.
Nie wiemy, kiedy Todd zauważył, że jego zakład
znajduje się nad starymi kryptami kościoła św. Dunstana, i w jaki sposób
odkrył, że łączą się one z opuszczonymi katakumbami. Można się również
tylko domyślać, jak wpadł na pomysł słynnego obrotowego fotela
fryzjerskiego, który miał z czasem przynieść mu niechlubną sławę. Wiadomo
tylko, że gdzieś pod koniec 1785 roku zainstalował w podłodze swojej
fryzjerni rodzaj ruchomej zapadni obracającej się na poziomym sworzniu. Ruchomą
część podłogi blokowała umieszczona pod spodem sztaba połączona z
zainstalowaną w sąsiednim pomieszczeniu dźwignią. Po jej pociągnięciu
sztaba cofała się, uruchamiając zapadnię. Do obu stron - wierzchniej i
spodniej - obrotowej klapy przyśrubowane były w podłodze dwa identyczne
fotele fryzjerskie tak, że gdy jeden znikał w czeluściach krypty, drugi
natychmiast wychylał się z niej i zajmował jego miejsce.
O ile wiadomo, pierwszym klientem, który miał
okazję przetestować wynalazek Todda, był Thomas Shadwell, stróż nocny
Szpitala św. Bartłomieja, człowiek dobrze w okolicy znany i cieszący się
szacunkiem; poza tym właściciel cennego zegarka, którym miał nieszczęście
pochwalić się cyrulikowi. Gdyby był stałym gościem razury Todda albo trafił
do niej w środku dnia, kiedy przez Fleet Street przewalał się gęsty tłum
przechodniów, może po prostu skończyłoby się na zwykłym goleniu i Shadwell
jak co wieczór poszedłby spokojnie do pracy. Zajrzał jednak do niej późnym
popołudniem. Było już ciemno, padał deszcz, całą dzielnicę spowijała gęsta
mgła, a ponieważ znalazł się u Todda po raz pierwszy, nikomu do głowy by
nie przyszło kojarzyć go z tym miejscem. Balwierz usadził stróża wygodnie
na fotelu, wyraził zachwyt nad jego cennym zegarkiem, po czym przeprosił go na
chwilę, wyszedł do drugiego pokoju i pociągnął wspomnianą już dźwignię.
Klient musiał być nieco zdziwiony, widząc, że
podłoga przed nim staje dęba, a on sam bezradnie wali się na nią plecami.
Tyle że nie było tam już żadnej podłogi; Shadwell runął na łeb na szyję
w czarną otchłań i - jak wielu nieszczęśników, którzy w następnych
latach próbowali ogolić się przy Fleet Street 186 - wyrżnął głową w
kamienną posadzkę krypty i skręcił kark. Później, jeśli niefortunny
klient golarni Todda przeżył upadek - zdarzało się to mniej więcej
co trzeciemu - właściciel zakładu zbiegał w te pędy na dół i podrzynał
ofierze gardło brzytwą.
Z początku - po ograbieniu zwłok z kosztowności,
odzieży i peruki - Todd wywlekał je do pomieszczeń sąsiadujących z kryptą,
nad którą znajdowała się jego fryzjernia, wkrótce jednak składowanie
umrzyków zaczęło stwarzać pewien problem. Trupów przybywało i w lochu zaczęło
robić się ciasno. Znalezienie lepszej metody usuwania ciał stało się palącą
koniecznością. I w tym momencie na scenę wkracza Mrs Margery Lovett.
Nie znajduje to wprawdzie potwierdzenia w żadnym
zachowanym dokumencie, wydaje się jednak, że Margery Lovett była dzieckiem i
wychowanką tego samego londyńskiego bagna, z którego wyłonił się Sweeney.
Tym, co różniło ją od innych wyrzutków społecznych, były niewątpliwy
urok osobisty i wola wyrwania się raz na zawsze z dotychczasowego środowiska.
Jej wygląd opisywano różnie; według jednych była pulchną, siwiejącą
blondynką w średnim wieku, inni widzieli w niej wysoką, szczupłą brunetkę
o kręconych włosach i delikatnej, bladej karnacji. Jedno nie ulega wątpliwości
- miała wiele wdzięku i zdecydowana była wykorzystać tę zaletę jako kapitał
ułatwiający jej awans społeczny.
W wieku lat kilkunastu wyszła za piekarza Joe
Lovetta i nauczyła się wszystkich tajników jego rzemiosła, zwłaszcza sztuki
wypiekania pasztecików z farszem mięsnym. Po kilku latach małżeństwa Lovett
zmarł przedwcześnie, a wkrótce potem Margery została żoną "majora"
Barneta. Ten jednak porzucił ją wkrótce i znikł bez śladu, gdyż prawo
zaczęło mu deptać po piętach. Wtedy przedzierzgnęła się w utrzymankę
pewnego zamożnego kupca londyńskiego i zamieszkała w wynajętym przez niego
domu, w modnej podówczas dzielnicy Covent Garden. Gdzieś między 1786 a 1787
rokiem los zetknął ją z Toddem, nieźle już wówczas wzbogaconym na łupach
zagarniętych ofiarom obrotowego fotela. Sweeney, który zawsze potrafił w lot
dostrzec nadarzającą się okazję, od razu pojął, że pasztetnicze talenty
Margery pozwolą mu nie tylko pomnożyć niecnie zdobyty majątek - stwarzają również
niepowtarzalną szansę rozwiązania palącego problemu pozbycia się zwłok
kolejnych gości jego golami. Kupił więc i zarejestrował na Margery dom przy
Bell Yard, dokładnie naprzeciw lewego skrzydła kompleksu gmachów sądowych.
Kazał też zbudować w piwnicy wielkie palenisko ogrzewające cztery piece, w
których mogło się naraz pomieścić sto pasztetów.
Mrs Lovett rzeczywiście była wprawna w swym
rzemiośle i wkrótce jej wyroby zasłynęły na całą okolicę, przyciągając
w porze lunchu tłumy chętnych - przede wszystkim palestrę z pobliskiego sądu.
Margery wyrabiała pasztety wszelkich rozmiarów, od małych, starczających na
przekąskę dla samotnego klienta, po wielkie "rodzinne" paszteciska, które
nabywcy zabierali do domu, by wyprawić wieczorną ucztę rodzinie i bliskim.
Trudno ustalić, kiedy Todd wpadł na pomysł
wykorzystania zwłok swoich klientów jako jednego z komponentów pasztetowego
farszu, nie da się zresztą wykluczyć, że nosił się z tym zamiarem od
samego początku. Nie ulega natomiast wątpliwości, że jego wspólniczka
ochoczo podchwyciła tę sugestię.
W celu ułatwienia transportu "mięsa"
Todd wykopał pod Chancery Lane tunel łączący najbardziej na zachód wysuniętą
kryptę kościoła św. Dunstana z podziemną piekarnią w domu Margery.
Zwłoki każdego z kolejnych klientów Todd
sprawiał tak samo, jak rzeźnik rozbiera tuszę wołową - odcinał głowę,
patroszył, obdzierał ze skóry, ćwiartował i trybował. Odpadki - głowę,
kości i jelita - pakował w pudła, zanosił do jednej z krypt kościelnych i
ustawiał tam między starymi trumnami, natomiast skrzynię z mięsem oraz
szlachetniejszymi "podrobami" - sercem, wątrobą i nerkami - wlókł
ciemnym, grząskim od krwi tunelem do sekretnego wejścia na tyłach piekarni.
Tam Margery siekała je drobno i gotowała do miękkości, po czym starannie
mieszała z innymi gatunkami mięsa. Sławę pasztecików Mrs Lovett poświadcza
jeden z najwcześniejszych autorów historii Sweeneya Todda - Thomas Peckett
Prest, który w czasie, gdy rozgrywały się opisywane tu wydarzenia, pracował
na Fleet Street i doskonale znał wszystkie sekrety życia tej okolicy.
W czasach, o których mówię, po lewej stronie
Bell Yard, idąc od Carey Street, mieścił się jeden z najwyżej w Londynie
cenionych sklepów z pasztecikami cielęcymi i wieprzowymi. Wszyscy - wielcy i
mali, ubodzy i bogaci - musieli ich spróbować. Jak Londyn długi i szeroki
niosła się sława tych wypieków i co dzień, punktualnie w południe, skoro
tylko wyjęto z pieca pierwszą ich partię, przed sklepem zaczynał kłębić
się tłum oczekujących.
Pasztety stały się znane nie tylko w stolicy,
zamawiano je nawet na prowincję. Och, jakież to były wspaniałe paszteciki!
Miały w sobie aromat, któremu nic już nie dorówna. A ciasto! Cóż za
delikatne było to ciasto i jak cudownie przesycone zapachem sosu o smaku
wymykającym się wszelkiemu opisowi. A w jakże idealnie wyważonych
proporcjach chudsze gatunki mięsa mieszały się z tłustszymi w starannie
wyrobionym farszu.
Popularność paszteciarni rosła z dnia na dzień,
a przytłoczona nawałem pracy Margery Lovett musiała zatrudnić młodą
dziewczynę, z którą razem sprzedawała pasztety tłumom szturmujących sklep
klientów, oraz czeladnika do pomocy w piekarni.
Przez prawie piętnaście lat Mrs Lovett i Todd
zbijali majątek na tym odrażającym przedsięwzięciu; podobno zostali również
kochankami. Zastanawiać może tylko brak jakichkolwiek wzmianek, że pokazywali
się razem publicznie. Niewykluczone, że z jakichś względów woleli trzymać
łączący ich stosunek w sekrecie, a wspomniany tunel znakomicie im jego
zachowanie ułatwiał.
Lato 1800 roku przyniosło jednak pierwsze
oznaki, świadczące, że w doskonale dotąd funkcjonującym mechanizmie ich wspólnego
przedsiębiorstwa coś się powoli psuje. W prezbiterium kościoła św.
Dunstana (sąsiadującego, jak pamiętamy, z golarnią Todda) coś zaczęło
przeraźliwie cuchnąć. Nie mogąc ustalić źródła obrzydliwej woni, wikary
parafii, wielebny Joseph Stillingport i kościelny św. Dunstana, wezwali stójkowego,
niejakiego Ottona. Mr Otton był równie zaskoczony potwornym smrodem i nic w
tej mierze poradzić nie umiał, ale - jako dobry funkcjonariusz - przykładnie
zameldował o całej sprawie przełożonemu, sir Richardowi Bluntowi,
naczelnikowi Bow Street Runners. W swoim raporcie Otton stwierdził, że odrażająca
woń kojarzy mu się z odorem gnijących zwłok, ale wikary zapewnił go
solennie, iż katakumby są od dawna na głucho zamknięte i nikt ich od dobrych
kilkudziesięciu lat nie używał. Mimo wszystko Blunt postanowił zbadać ten
przypadek osobiście i w towarzystwie Ottona zapuścił się w podziemia kościoła.
Chociaż drzwi krypty były zapieczętowane i wydawały się nietknięte, a nic
nie wskazywało, by do podziemi dostały się ścieki z burzowca, zapach
zgnilizny był tak dojmujący, że obaj musieli oddychać przez nasycone octem
chusteczki do nosa - inaczej nie powstrzymaliby torsji. W sumie wizja lokalna
nie na wiele się zdała. Blunt wyszedł z katakumb równie mądry jak wprzódy.
Już kilka tygodni później dotarł jednak do
niego kolejny zagadkowy meldunek - jeden z żandarmów doniósł mu mianowicie,
że w okolicy mówi się o wielu ludziach, których widziano wchodzących do
golami przy Fleet Street 186, ale którzy niemal na pewno z niej już nie
wyszli, a wszelki ślad po nich odtąd zaginął. Rzut oka na plan miasta
wystarczył, by ustalić, że firma Todda bezpośrednio sąsiaduje z kościołem
św. Dunstana. Blunt nie miał zielonego pojęcia, czy istnieje jakiś związek
między ohydnym smrodem w kościele a faktem niewytłumaczalnego znikania
kolejnych klientów cyrulika - na wszelki wypadek jednak postanowił wziąć go
pod ścisłą obserwację. W domu naprzeciw balwierni Todda ulokowano agentów,
którzy dzień i noc nie spuszczali jej z oka. Trzymiesięczna inwigilacja
pozwoliła stwierdzić, że co najmniej trzech gości, którzy weszli do zakładu
Todda, z całą pewnością nigdy z niego nie wyszło. Mając wreszcie w ręku
konkretne poszlaki - a w głowie coraz mroczniejsze podejrzenia - Blunt zarządził
kolejną inspekcję podziemi kościoła św. Dunstana.
Po wyważeniu zapieczętowanego przed laty wejścia
do katakumb oczom Blunta i jego podwładnych ukazał się przerażający widok.
Na wiekach trumien i wokół nich piętrzyły się stosy ludzkich kości,
czaszek i gnijących wnętrzności. Blunt i jego ludzie dotarli w końcu do
miejsca, w którym wiodąca z krypty, przesiąknięta krwią ścieżka rozwidlała
się w dwóch kierunkach - jeden jej odcinek prowadził do fryzjerni Todda,
drugi do paszteciarni Mrs Lovett. Dla wszystkich stało się jasne, że Todd
mordował swoich klientów, a ich zwłoki dostarczał kochance, która przerabiała
je na pasztety.
Aby zyskać całkowitą już pewność, Blunt
polecił jednemu ze swoich ludzi dokonać - pod nieobecność gospodarza -
dyskretnej rewizji w domu Todda i zorientować się, czy są tam dalsze materiały
dowodowe. Przedstawiony mu kilka dni później raport ostatecznie rozwiał
resztki wątpliwości - żandarm przedstawił mu imienną listę ludzi
zaginionych w balwierni. Sporządził na podstawie nazwisk wygrawerowanych na
kopertach zegarków i wyhaftowanych na potnikach kapeluszy ofiar, które znalazł
w szafie golibrody. Blunt natychmiast rozpoczął przygotowania do ujęcia pary
morderców.
Posłał na Bell Yard kilku konstabli z nakazem
aresztowania Mrs Lovett i konfiskaty zawartości jej piekarni w charakterze
materiału dowodowego. Bow Street Runners wpadli do paszteciarni i na oczach
klientów oraz gromadzących się coraz liczniej ciekawskich przechodniów
przystąpili formalnie do zleconych im czynności. Usłyszawszy treść zarzutów,
pod jakimi miano dokonać aresztowania Margery, tłum osłupiał z
niedowierzania, które rychło przerodziło się we wściekły gniew, i gdyby
nie stanowcza postawa konstabli, rozszalała gawiedź powiesiłaby Lovett na
najbliższej latarni. Konstable czym prędzej wyprowadzili ją ze sklepu tylnym
wyjściem i pierwszą dorożką, jaką udało im się zatrzymać, powieźli
do Newgate.
Jeszcze w drodze do więzienia, wciśnięta między
dwóch pilnujących jej żandarmów, Lovett załamała się i zaczęła mamrotać
nieskładne, ledwie zrozumiałe zeznania. Dopiero znalazłszy się bezpiecznie w
Newgate, poprosiła o widzenie z naczelnikiem więzienia, któremu oznajmiła,
że pragnie złożyć formalne, zaprzysiężone oświadczenie.
W obecności wspomnianego naczelnika, pisarza
oraz świadków stwierdziła następnie, iż prawdziwym winowajcą zbrodni jest
Sweeney Todd, ona zaś była tylko jego wspólniczką i nie ma zamiaru zawisnąć
na szubienicy sama. Oryginał tego dokumentu, niestety, zaginął - tu pozwolimy
sobie przytoczyć kilka fragmentów wiarygodnej, jak się wydaje, jego wersji,
opublikowanej w "London Chronicie".
Świadoma, że stoję nad grobem, ja Margery
Lovett oświadczam, co następuje:
Sweeney Tod pierwszy wpadł na ów zbrodniczy
pomysł, który później realizowaliśmy wspólnie. To on kupił dom na Bell
Yard [...] i [...] wykopał podziemny tunel [...] łączący go z jego fryzjernią
i kryptami kościoła św. Dunstana.
Po ukończeniu wszystkich przygotowań przyszedł
do mnie i złożył mi ofertę [...], na którą przystałam.
Plan Sweeneya polegał na tym, by otworzyć
paszteciarnię [...] jej jedynym celem miało być umożliwienie mu pozbycia się
zwłok ludzi, których uzna za stosowne zamordować w swojej golami [...]. Zabił
wielu. Interes rozrastał się i prosperował znakomicie, przynosząc nam obojgu
majątek.
Pani Lovett zadała tylko jedno pytanie - czy jej
oświadczenie może zostać wykorzystane jako dowód obciążający Todda.
Naczelnik zapewnił ją, że owszem, i z całą pewnością w takim właśnie
charakterze zostanie użyte.
Tymczasem sir Richard Blunt czynił przygotowania
do nalotu na zakład fryzjerski Todda. Po obstawieniu wszystkich wejść do domu
przy Fleet Street 186 Blunt w asyście kilku funkcjonariuszy wkroczył do golami
i odczytał jej właścicielowi nakaz aresztowania. Cyrulik próbował zbiec,
zatrzymano go jednak bez trudu, zakuto w kajdany i wepchnięto do oczekującego
opodal powozu, który powiózł balwierza do Newgate. Panika, jaką aresztowanie
zbrodniczej pary wywołało w Londynie, na kilka miesięcy pogrążyła miasto w
chaosie, a handel pasztetami w całkowitej stagnacji.
Blunt chciał jak najszybciej doprowadzić do
procesu, ale Mrs Lovett skutecznie pokrzyżowała mu szyki. Kilka dni przed Bożym
Narodzeniem 1801 roku sir Richard dowiedział się, że mimo deklarowanej po
wielokroć chęci wystąpienia przed sądem Margery popełniła w więzieniu
samobójstwo.
Mimo utraty głównej podejrzanej, a zarazem
koronnego i najbardziej wiarygodnego świadka, sir Blunt w szybkim tempie dopinał
na ostatni guzik akt oskarżenia. W wyniku drobiazgowego przeszukania golami
Todda, jego mieszkania i znajdujących się pod nim katakumb udało mu się
odnaleźć dostateczną liczbę ubrań ofiar cyrulika, kosztowności i szczątków
kostnych, by postawić podsądnemu uzasadniony zarzut dokonania około stu sześćdziesięciu
morderstw. Cały Londyn lepiej czy gorzej znał te fakty, ale gdy zaczął się
proces i oskarżenie przedstawiło całą górę dowodów rzeczowych, zarówno
publiczności, jak i ławie przysięgłych po prostu zaparło dech w piersiach.
Z przedstawionych sądowi materiałów wynikało, że u szczytu swego
morderczego obłędu Todd wysyłał na tamten świat średnio jedną ofiarę
miesięcznie, a wiele wskazywało, że mógł pracować w tym tempie nawet pięć
lat. Przysięgłym wystarczyło pięć minut, by uzgodnić decyzję i uznać
Todda za winnego zarzucanych mu zbrodni.
25 stycznia 1802 roku, zaledwie kilka dni po
wydaniu wyroku, Sweeney Todd, czterdziestosześcioletni "demoniczny cyrulik z
Fleet Street", zawisł na szubienicy w Newgate. Opisujące szczegóły jego
egzekucji gazety podały, że "umierał ciężko" - do ostatniej chwili
życia dławił się i wierzgał.
Zgodnie z panującym wówczas obyczajem ciało
Todda przekazano Królewskiemu Towarzystwu Chirurgicznemu (Royal College of
Surgeons) w charakterze pomocy naukowej dla studentów, którzy dokonali jego
sekcji. Tak więc - w ostatecznym rozrachunku - Todda spotkał ten sam los co
jego ofiary. Pokrojono go na drobne kawałki. Dziś, po upływie ponad dwóch
stuleci, Sweeney Todd nadal
znajduje się na pierwszym miejscu listy
"najbardziej masowych" morderców brytyjskich, a jego historia stała się
inspiracją jednego z najbardziej kasowych musicali wszech czasów
[Chodzi o musical Stephena Sondheima Sweeney
Todd the Demon Barber of Fleet Street; w marcu 2007 roku wszedł na ekrany
film Sweeney Todd - według scenariusza tegoż musicalu].
Daniel Diehl, Mark P. Donnelly "Dzieje
kanibalizmu", 2008
Przestępczość, okrucieństwo, zło
Wyszukiwarka
Podobne podstrony:
Lekcja 7 Trening pamieci to nie wszystko Zadbaj o swoja koncentracjePięniądze to nie wszystko Golec uOrkiestra txtXML nie wszystko oOcalić życie to jeszcze nie wszystkoNotatki z Metodologii (nie wszystkie ale dokładne)RozdziaĹ‚ 3[1] Nie wszystko straconeWykłady Łętocha nie wszystkie zagadnienia egzaminacyjneNie wszystkie wydatki firma zaliczy w koszty Skorzystaj z gotowych porad ekspertów ebook demolekcja 20 Nie wszystko stracone!Mikrofony z Tu 154 Nie wszystko co ważne stało się w kabinieAle to nie wszystkoPieniądze to nie wszystko Golec OrkiestraArianrod Nie wszystko bajkaWSZYSTKO CO BIOTECHNOLOG MUSI MIEĆ W LABORATORIUM I NIE TYLKOwięcej podobnych podstron