Osobiście jestem, jak i wielu członków partii, z którymi pracuję, przeciwny postawi* pokory partii i zbiorowego bicia się w piersi, krańcowości poglądów, od propagandy sukcesu do samobiczowania. [...] Uważam, że to nie partia, ale określone z imienia i nazwiska osoby powinny wykazać obecnie wobec partii, całej klasy robotniczej pokorę
Niezależnie jak się sprawę ujmuje, formuła pozostaje w polu wyznaczonym przez tradycje kościelne. Podobne zabarwienie ma „skromność”. Wspomina się o grzechach („Uważam, że doraźny, czasem wręcz lekceważący stosunek do potrzeb wsi i rolnictwa jest naszym ciężkim grzechem...”). Również i żal za grzechy nie został zapomniany („nasz partyjny samokrytycyzm to nie deklaracja, to nie po prostu rodzaj «żalu za grzechy»...”). Przykładów z pewnością można znaleźć więcej, ukształtowało się bowiem całe pole znaczeniowe, którego głównym punktem odniesienia są tradycje kościelne. I Pojawiają się także od czasu do czasu parafrazy formuł religijnych (w 1 rodzaju: „Na początku były nasze błędy”). Zjawisko to wydaje mi się charakterystyczne i znaczące, świadczy bowiem dobitnie o poszukiwaniu stylu innego niż ten, który obowiązywał w nowomowie, i zwracaniu się do tego, co dobrze znane, ale pochodzi — dosłownie — z innej parafii. Nawiasem mówiąc, wyrażenia wywodzące się z tej tradycji nie zawsze pojawiają się tam, gdzie można byłoby się ich spodziewać. Sprawozdanie ze znanego kazania kardynała Wyszyńskiego, nadanego w sierpniu przez radio i telewizję, nosiło w „Trybunie Ludu” tytuł: Wystąpienie Prymasa Polski. „Wystąpienie” to w nowomowie słowo wielokrotnie nadużywane, zastępujące „przemówienie” czy „głos w dyskusji”; było ono jednak zarezerwowane dla osobistości państwowych i partyjnych, jest zaś czymś nowym jako określenie kazania. W konsekwencji powstał dość zabawny dysonans stylistyczny. I dysonansów tego typu, wynikających z rozchwiania nowomowy, jest wiele.
Sięganiu po słownictwo religijne towarzyszy — o wiele oczywiście silniejszy — zwrot ku temu, co nazwać można językiem marksistowskiej doktryny. Otóż w mowie propagandowej, praktykowanej w gierkowskim dziesięcioleciu, tradycje tego języka odgrywały rolę stosunkowo niewielką (dotyczy to zwłaszcza lat ostatnich). Obecnie odwołania do nich znacznie się nasiliły. Wydać się to może paradoksem, tym bardziej, że na ogół językiem tym mówią autorzy, którzy nie negują potrzeby reform, a czasem nawet za jego pomocą uzasadniają ich konieczność. Sądzę jednak, że nie jest to paradoks. Nazwałbym ten sposób mówienia kontrreformacyjnym, nawiązując do Leszka Kołakowskiego, który słowu „kontrreformacja” nadał swoiste znaczenie. Kontrreformacja bowiem to nie proste odrzucanie koncepcji reform i zmian, formułowanych przez drugą stronę; polega ona na ich wprowadzaniu w istniejący, dobrze uformowany i oparty na
wyraźnych założeniach system. Mamy tu więc do czynienia ze swoistą procedurą oswajania. Sądzę, że temu właśnie służy słownictwo marksistowskie w licznych ostatnio wypowiedziach zawodowych ideologów. Powołane więc ono zostało do życia nie zawsze po to, by z góry odrzucać to, co mówi owa druga strona, ale — przeciwnie — po to, by przyswajać, a więc także
— odbierać ostrość. Sprawiać, by nowe zjawiska dały się ideologicznie strawić bez naruszania reguł doktryny. Sądzę, że w ten właśnie sposób można wyjaśnić ten fakt, trudno bowiem przypuszczać, że sięgnięto po takie właśnie słownictwo w wierze, iż ma ono szczególną moc perswazyjną.
Szkic ten poświęcony jest przede wszystkim przekształceniom słownictwa i frazeologii. Dorzucę więc kilka już tylko zdań — dla pełniejszego obrazu
— na temat zmian w zakresie retoryki, rozumiejąc przez nią ogólne reguły budowy wypowiedzi. Zmienił się oczywiście ton perswazji, zasadnicza różnica wyraża się w tym, że znacznie ograniczono retoryczny wystrój, usunięto wiele retorycznych ozdobników, a więc w jakiś sposób wypowiedzi odrytualizowa-no. Wydaje się, że proste mówienie staje się w mniejszym lub większym stopniu uświadomioną i celowo wybraną wartością. Wartością w jakimś sensie polemiczną wobec stylu mówienia obowiązującego poprzednio. Zmiana to znaczna, trudno jednak jeszcze wyrokować, czy ukształtuje się z niej retoryka różniąca się od bizantyńskiego mówienia lat siedemdziesiątych.
3
Tak by się przedstawiały losy nowomowy w czasie określanym jako kryzys społeczny. Nie może jednak ujść uwagi to, co z niej pozostało. Jakie więc są jej residua? Przede wszystkim nie zniknęły — i w żaden sposób zniknąć nie mogły — różnego rodzaju utarte zwroty, frezeologizmy, słowa przywoływane zawsze w tych samych kontekstach. Nie mogły, gdyż zbyt długo były używane i zbyt natarczywie, aby nagle rozpłynąć się w nicości. Warto by się jednak zastanowić, jak one funkcjonują wówczas, gdy nowomowa, jako całość, w tak wysokim stopniu ukształtowana i uschematyzowana, przestała funkcjonować w postaci obowiązującej w gierkowskiej dekadzie. Pytania takie można stawiać już teraz, nie można jednak udzielić odpowiedzi, jest zbyt wcześnie, aby procesy te opisywać. To prawda, obecnie, tuż po przełomie, kształtują się już nowe schematyzmy, nowe formuły, uświęcone i powtarzane przy każdej okazji, nie znaczy to jednak, iż muszą stać się elementami nowomowy czy też jej zalążkami w jakiejś nowej, przekształconej postaci. Odkąd nastał czas kompromisu, kliszą niezmiernie często używaną jest „wyjście naprzeciw”. Wychodzi się naprzeciw wszystkim i wszystkiemu —i czyni się to przy każdej nadarzającej się okazji. Czynią to władze różnych
103