tradycyjnie komunistyczne użycia tego słowa, które przez lata należało do nowomowy, mówiło się przecież nieustannie o solidarności z tymi, którzy walczą o postęp, są prześladowani przez amerykański imperializm bądź syjonistów, o solidarności z Libią, Syrią, Wietnamem, klasą robotniczą—jeśli akurat trwały strajki w którymś z państw zachodnich itp. Cel więc był jawny: Papież mówi o solidarności ludzi pracy w Polsce, ojej moralnym i po prostu ludzkim znaczeniu, mówi o związku zawodowym, który z niej uczynił swoje hasło naczelne, trzeba więc temu przeciwdziałać. Deklaracja Jaruzelskiego jest oczywiście czymś więcej niż polemiką o słowa, ma szersze implikacje, mówi społeczeństwu coś w rodzaju point de reveries cara Aleksandra II. Domyślam się, że zdawał on sobie sprawę, jak jego słowa zabrzmią, zwłaszcza wypowiedziane w takiej sytuacji, jak zostaną przez społeczeństwo polskie przyjęte, nie mógł sobie tego nie uświadamiać, ale jednak je wygłosił. Kazania Jana Pawła II, nie ukrywające, po której stronie są jego sympatie i nie pozostawiające wątpliwości, że jednym z jego celów jest utrzymanie ducha w narodzie, stanowiły — jak się zdaje — zaskoczenie dla komunistów. Poprzedzająca wizytę propaganda świadczy o tym dobitnie, że spodziewali się z jego strony jakichś gestów, sądzili, że pielgrzymka ta stanie się aktem aprobaty, jeśli niewypowiedzianej expressis verbis, to pośrednio, dla tego, co w języku oficjalnym nazywa się normalizacją. Wizyta ta, w przeciwieństwie do poprzednich, zakończyła się nie dającym się ukryć czy zatuszować zgrzytem. Przemówienie pożegnalne Papieża było z pewnością zgodne z regułami protokołu, ale też zwracało uwagę swą powściągliwością; nie wiem, oczywiście, czy od razu tak zostało pomyślane, czy też ten chłód stanowił wynik owej dodatkowej rozmowy i przemówienia, jakim go uraczył Jaruzelski, fakt jednak pozostaje faktem. W czasie pożegnania na lotnisku w Krakowie w roku 1983 można było dostrzec, że Jan Paweł II traktuje Jabłońskiego z pewną jeśli nie sympatią, to przynajmniej bezpośredniością (ten i ów miał nawet o to pretensje), relacje z Jaruzelskim nie wyszły poza lodowatą poprawność.
15 VI1987
Od pierwszych chwil wizyty Jana Pawła II podkreślano, że Jaruzelski obcuje z nim jak równy z równym. W dzisiejszej „Trybunie Ludu” (nr 138) komunikat o nadprogramowej rozmowie na lotnisku nosi tytuł Wojciech Jaruzelski ponownie spotkał się z Janem Pawiem //, chociaż w przeważającej liczbie wypadków obowiązuje formuła inna: Papież nie spotyka się, ale przyjmuje („przyjmuje” nawet osoby tak ważne w polityce światowej, jak Reagan). Jaruzelski, choć wobec gościa z Watykanu zachował się wczoraj osobliwie, niezmiernie pragnie budować swój autorytet w społeczeństwie przy jego pomocy. Przepisuję passus, który analizowałem w poprzedniej notce:
Pielgrzymując do tak wielu krajów, mógł Wasza Świątobliwość dostrzec, ile jeszcze w świecie społecznej krzywdy i niedoli, niesprawiedliwości i pogardy dla człowieczych praw. Niech z naszej ziemi popłynie słowo solidarność — z tymi wszystkimi ludźmi, którzy cierpią nadal wskutek rasizmu i neokolonializmu, wyzysku i bezrobocia, prześladowań i nietolerancji.
Nie jest to jedyny fragment tego przemówienia skierowany przeciw temu, co powiedział Papież. Charakter równie polemiczny ma choćby ten epizod:
Wasza Świątobliwość wkrótce pożegna ojczyznę. Zabierze ze sobą jej obraz w sercu, lecz zabrać przecież nie może jej realnych problemów. Naród zostaje tu, między Bugiem i Odrą. Sam musi uporać się z wyzwaniami.
A więc Papieżu, nagadałeś różnych rzeczy, ale nie ma to znaczenia, odjeżdżasz i na nic nie będziesz miał wpływu, bo my przecież jesteśmy tutaj i my będziemy decydować. Taki jest prosty sens tej deklaracji, przy czym, rzecz jasna, chodzi tu nie o Polaków jako naród czy społeczeństwo, ale o kierowniczą rolę partii.
Chciałbym zwrócić uwagę na jeszcze jeden wątek przemówienia Jaruzelskiego, wątek nie zaskakujący, bo kilka dni wcześniej pojawił się w enuncjacjach Urbana, a przy tym należy do kanonicznego repertuaru propagandowego komunistów, ale mimo wszystko budzący zdziwienie ze względu na okoliczności, w jakich został podjęty.
Polsce prawda jest potrzebna. Lecz potrzebna jest również prawda o Polsce. W ostatnich dniach padała jakże często ofiarą uwłaczających rozsądkowi naszego narodu obcych manipulacji. To jeszcze jedno pouczające doświadczenie.
Chodzi tu o dwie sprawy. O manifestacje w Krakowie i w Gdańsku oraz o to, co o nich pisali w swych korespondencjach zachodni dziennikarze, którzy tutaj przyjechali dla antypolskich akcji, wizyta papieska była w istocie jedynie pretekstem. Trzeba powiedzieć, że sięgnięto tutaj po najbardziej wytarty, zużyty do końca schemat propagandowy, taki, który może zostać przywołany w każdej sytuacji, z jakiej komuniści są niezadowoleni — bo głos społeczeństwa staje się słyszalny. Jednakże po raz pierwszy posłużno się nim podczas pobytu Jana Pawła II na polskiej ziemi. Oficjalne podsumowanie pielgrzymki stanowi artykuł Zdzisława Morawskiego Po wizycie. Jego intencja jest jasna — i pozwala się domyślać, jakie tendencje dominować będą w propagandzie. Działania wynikające z wrogiej namowy są jednak minimalizowane. Byli tacy, którzy w czasie pielgrzymki chcieli działać przeciw państwu i Polsce, ale tworzyli jedynie margines.
Część z kilkuset dziennikarzy zachodnich towarzyszących w Polsce papieżowi uznała ten margines za główny nurt wizyty. Z góry się na to nastawili, bo nie interesuje ich ani rzeczywisty obraz Polski, ani papież, ani Kościół katolicki w naszym kraju. Ich
119