31
Na początku przyjąłem zasadę: wobec pc. wnych zdjęć nigdy nie redukować podmiotu którym jestem, do roli bezcielesnego wyłącza nego wspólnika (socius), którym zajmuje się nauka. Ta zasada narzuciła mi zapomnienie o Rodzinie i Matce, traktowanych jako „dwie instytucje”.
Ktoś nieznajomy napisał do mnie: „Podobno przygotowuje pan album na temat zdjęć rodzinnych” (dziwne koleje pogłosek). Otóż nie: ani album, ani rodzina. Od długiego już czasu matka była całą moją rodziną i obok mnie brat, poza tym nikogo (tylko wspomnienie dziadków). Żadnego „kuzyna”, tej jednostki pokrewieństwa, koniecznej, aby utworzyć grupę rodzinną. Zresztą bardzo mi nie odpowiada ta postawa naukowa, aby traktować rodzinę tak, jakby była ona jedynie tkaniną, złożoną z przymusów i rytuałów.
Albo koduje się ją jako grupę bezpośredniej przynależności, albo czyni się z niej węzeł konfliktów i stłumień. Można by powiedzieć, że nasi uczeni nie mogą przyjąć tego, że istnieją „kochające się” rodziny.
I jak nie chciałbym zredukować mojej rodziny do Rodziny, tak nie chcę zredukować mej matki do Matki. Czytając pewne opracowania ogólne, widziałem, że mogą stosować się przekonywająco do mojej sytuacji. Komentując Freuda g** CMojżesz) J.J. Goux wyjaśnia, że judaizm odrzucił obraz, aby uchronić się od ryzyka uwielbiania Matki. Zaś chrystianizm, przyjmując za możliwe przedstawianie kobiecego macierzyństwa, przekroczył zasady Prawa na korzyść Wyobrażenia. Chociaż wyszedłem z religii pozbawionej obrazów, gdzie Matka nie jest otaczana czcią (protestantyzm), niewątpliwie uformowała mnie kulturowo sztuka katolicka, toteż wobec Zdjęcia z Cieplarni oddawałem się Obrazowi. Wyobrażeniu. Mogłem więc zrozumieć mój po-wszechnik, ale po zrozumieniu go, nieuchronnie oddalałem się od niego. W Matce było promieniujące, niepowtarzalne jądro: moja matka. Po-
127