Gospodyni to te „ślady", których pragnie prawnuczka1, żeby się „dostać do babci”. Czy będzie to matriarchini inna niż zobaczona przez obiektyw dziadkowego aparatu fotograficznego? Czy mogła być jakaś „inna babcia", skoro w kalendarzu - jak we wspomnij niach ojca - kupowała masło na ciasto? Być może jej życiowy plan wyczerpywał się w tym, co uznawane było za sens jej życia. Więc, z jednej strony, można ten sens dowartościować z naszej dzisiejszej perspektywy, zauważmy jednak, że zwykle nie mamy ochoty same powtarzać drogi ku domowemu rękodziełu i traktujemy opowieść
0 kobiecym mikrokosmosie trochęjak opowieść o „dzikich”. To niebezpieczeństwo sentymentu, który każe poszukiwać kobiecości niczym egzotycznego lądu. Pięknego, lecz przecież nienadającego się do zamieszkania na stałe. Albo strasznego, groźnego, unicestwiającego Marie Komornickie wszystkich czasów, pretendentki do bycia kimś innym niż autorkami wypieków domowych. Z przeszłości docierają do nas przepisy na domowe odplamiacze lub miejsca po wywabionych odruchach, które możemy tylko sobie wyobrażać.
Kiedy poprawiam ten fragment, dopisuję przecinki, zastanawiam się, czy był (mówiony) dość komunikatywny - jest sobota
1 lutego 2003 roku. Rano, wracając z pracy w Gorzowie Wielkopolskim, zatrzymałam się na stacji benzynowej i kupiłam, jak zwykle, „Gazetę Wyborczą”. W niej (w „Wysokich Obcasach”) fragment książki Joanny Tokarskiej-Bakir Dziennik literoierczyni. Teraz, kiedy moja książka pokonuje kolejne etapy w drodze do czytelnika, znam tę autorstwa Tokarskiej-Bakir w całości, ściślej zaś: będę znała. W każdym razie: fragment przychodzi w porę, jak pożądane współbrzmienie.
Rzecz jest o Marii Czaplickiej, antropolożce, która uzyskała oksfordzki dyplom w 1912 r., cztery lata przed Bronisławem Malinowskim, którego była rówieśnicą. W tym samym mniej więcej czasie w Oksfordzie studiowała Maria Komornicka. O ile jednak Komornicka zamieniła się w Pawia Własta, wyciągając z zagranicznych podróży i wykształcenia logiczny wniosek, iż nie da się zachować swobody ,jako kobieta”, o tyle Czaplicka prowadziła badania terenowe na Syberii. Jej pobyt tam, publikacje własne i współpracowników pokazują „inną twarz” ekspansji antropologicznej. Tokarska-Baki r porównuje na przykład troskę i pomoc medyczną okazywaną przez naszą rodaczkę tubylcom z obojętnością Malinowskiego. Jeśli dodać do tego wiedzę o Malinowskim ugruntowaną jego Dziennikiem w ścisłym znaczeniu tego uryrazun - Maria Czaplicka zdaje się realizować model o wiele bliższy naszej, współczesnej, ponowo-czesnej koncepcji poznawania świata, opartej na poszanowaniu inności, zainteresowaniu różnorodnością, gotowości spłacania długów wobec „przedmiotów opisu”, którymi są ludzie.
Dalszy ciąg historii jest jak rozwinięcie fabuły Własnego pokoju Virginii Woolf, na który Tokarska-Bakir także się powołuje. Ówczesny naukowy establishment, ceniąc Czaplicką, nie daje jej pracy. Przyjaciele i kochankowie zawodzą. W zbiorach bibliotecznych zachowały się tylko nieliczne listy antropolożki, do odszukania - a jakże - pod sygnaturami adresatów, mniej świetnych, za to męskich przedstawicieli ówczesnej epoki. Są to strzępki, zakładki do losu, życiorysu, tekstu mężczyzn.
Czaplicka popełniła samobójstwo. Nie okaleczała się, jak Komornicka, ale w spódnicy nie mogła być profesorem. Chciała wszystkiego: jej krok ostateczny Tokarska-Bakir traktuje jako akt samozachowawczy, jako ocalenie przed tym, co jeszcze miało dla niej życie, niewpuszczające kobiet na trawniki „Oxbridge”2 3.
Np. w artykule brytyjskiej badaczki Catriony Kelly, która odtwarza życie „służby domowej” między innymi na podstawie „dzienniczka służącej” oraz notatek związanych z życiem w domu poszczególnych pracodawców. Zabiegi te można umieścić w ramach narracji nowohistorycznej, wykorzystującej także teksty prywatnej, rozsypanej, przedliterackiej formy autobiografii.
C. Kelly, Teacups and CoJJins: the Culture of Russian Merchant Women, 1850-1917, w: Women inRnssia, red. R. Marsh, Cambridge 1997, s. 55-78.
B. Malinowski, Dziennik w ścisłym znaczeniu tego u/yrazu, wstęp i oprać. G. Kubica, Kraków 2001.
Przypomnę: to neologizm wymyślony przez Virginię Woolf, nazwa świątyni patriarchalnej nauki, gdzie nie wolno było kobietom wchodzić na trawniki.