Wszystko to wiedzą dzisiejsze autobiografistki, szczególnie te, które „wiedzą, co piszą” i „wiedzą, co przeżyły” - świadkowały historii, uczyły na uniwersytetach teorii tekstu, doświadczyły nietekstu-alnych wtajemniczeń. Oto pytanie: co musi czuć osoba, która najpierw uczyła, iż „wszystko jest tekstem”, a później przeżyła coś, dla czego ciągle nie umiemy znaleźć wyrazu, nawet po książkach Hannah Arendt opisujących Holocaust i po całej bibliotece dotyczącej etyki pisarskiej po Zagładzie. Etyczne i tekstualne pytania, zwłaszcza zaś udzielone na nie odpowiedzi, wydane bywają na próbę, jaką jest osobiste doświadczenie historii. Abstrakcyjny „tekst-ży-cie” zamienia się wówczas w życie, któremu trzeba znaleźć tekst. Etyka zostaje zderzona z praktyką.
Dubravka Ugreśić wiele mówi o tych zawirowaniach. Jej mikropowieść z 1981 r. Stefcia Ćwiek w szponach życia (Patchwork story)22 to literacki żart strukturalistki-feministki, zafascynowanej logiką „robienia” postaci literackiej, lepienia jej z kawałków dyskursów. Jak zdobyć męża? Jacy mężczyźni znajdują się na rynku? Jak się upiększyć? Co na to mama? A pisma kobiece? Przyjaciółki? W końcu -jak pomogą zdekonstruować lub zrekonstruować tę fabułę inne kobiety. Gdzie jest sama Stefcia Ćwiek? Umie szyć, fastrygować, krajać i chce tymi umiejętnościami przenicować oficjalne poetyki, zwracając szczególną uwagę na czynność kopiowania. Tak więc „kobiecy szczebiot”, szczególny przypadek narracji, podlega ogólnym tendencjom, jakie widzieli w kulturze tacy jej teoretycy jak Roland Barthes. Wszystko się powiela, odsyła do innych tekstów, wreszcie samodemaskuje jako strategia.
Stefcia... dziś z trudem daje się czytać. Jako koncept - owszem, ale po pięciu stronach mamy tego konceptu dosyć. Za wiele - mówię o swoich upodobaniach czytelniczych - było po drodze opo-
22 D. Ugreśić, Stefcia Ćwiek w szponach życia (Patchwork story), przeł. D.J. Ćirlić, Wołowiec 2002.
wieści spod znaku Johna Bartha. Koncept chorwackiej pisarki wystarczyłby na opowiadanie, jako osobna książka - nuży i przestaje śmieszyć, jeśli zacznie, po paru stronach.
Nie idzie o ocenianie tego literackiego żartu, wprawki nadającej się do warsztatowej analizy w ramach ćwiczeń z „genderu dla średnio zaawansowanych”. Nie wiem, czy Ugreśić tak to traktowała, czy możemy w jej tekście zobaczyć antypodręcznik teorii tekstu zabarwionej feministycznie, napisanej obok rozpraw i oferowanej tym samym adresatkom/adresatom. Mogę założyć, że tak właśnie było, literaturoznawczym i pisarka utkała to dwa-wjednym.
Czytając-oglądając tę książeczkę (okładka jest utrzymana w patchworkowej poetyce), przypomniałam sobie coś, co mogło być także doświadczeniem Chorwatki dwadzieścia lat temu. Zeszyty „Burda Moden”, żumale z wykrojami, przepisami i poradami. Najpierw w wersji niemieckiej, potem także z polską wkładką. Dziś trudno w to uwierzyć - mamy do wyboru dziesiątki kolorowych pism, wystawy sklepowe, półki w hipermarketach - ale „Burda” była folderem zapraszającym do magicznego świata, z instrukcją wykonania wehikułu, który nas tam przeniesie. To nic, że uszyte z kiepskich tkanin i źle wykończone sukienki nie wyglądały jak te na obrazkach. Niemiecki, przy ciężki sznyt też mi wówczas nie przeszkadzał. Garsonka była garsonką, spódniczkę dało się zmajstrować ze starej firany.
Prawdę mówiąc, ja nie umiałam szyć. Nie o to chodziło. Raczej o możliwość, o pozorną łatwość dosięgnięcia tamtego świata, który był tuż za żelazną granicą, a tak odległy. Mężczyźni mieli w tym czasie program Adama Słodowego, który potrafił zrobić lampkę z butelki po mleku. I w ogóle wszystko.
Tak więc rozumiem Stefcię Ćwiek, a bardziej Dubravkę piszącą o Stefci: obie musiały oglądać „Burdę”. Tak się szyło tekst. Marzyło. Żyło. To nie amerykańska fascynacja indiańskimi przodki-niami szyjącymi kołdry. To przykrawanie według prostej instrukcji, dające nadzieję. Potem, w Europie Wschodniej, było już różnie.
125