następują po złej ocenie. Dlatego zapewnienia i wyjaśnienia typu: jak tylko zechcesz, będzie inaczej, musisz popracować i zobaczysz, jak będzie fajnie, są dla nich puste, obce i dalekie. Nigdy nie doznały przecież radości płynącej ze społecznego uznania w klasie, w gronie równieśników. Dlatego nie sposób przecenić terapeutycznego znaczenia zaaranżowanej sytuacji, gdzie dziecko może przeżyć sukces i udowodnić sobie i innym dzieciom, że ono także potrafi na równi z innymi np. rozwiązać zadanie. Taka sytuacja powinna mieć miejsce już po sześciu, ośmiu tygodniach zajęć. Ponieważ w tak krótkim czasie nie można zrekonstruować systemu wiadomości i umiejętności dziecka, terapeuta musi omówić z nauczycielem zakres tego, co dziecko ma umieć i ustalić, kiedy będzie „pytane”. Potem trzeba je należycie przygotować, a nauczyciel tak sformułuje pytanie, by „zasłużyło” sobie na pochwałę. Oczywiście dziecko nie może nawet domyślać się, że wszystko to było zaaranżowane. Ile razy udało mi się taki plan zrealizować, następowała gruntowna zmiana w motywacji i w nastawieniu dziecka do zajęć korekcyjnych. Wiadomo było bowiem „po co to wszystko” i jaka szalona radość może być dostępna. Od tego momentu nie musiałam zachęcać, wymuszać — dziecko samo było skłonne pracować do kresu swych możliwości.
4. Podniesienie atrakcyjności społecznej dziecka. Równieśnicy szybko spostrzegają, wszak są dobrymi obserwatorami, że np. Jurek ma kłopoty i nie potrafi sprostać wymaganiom. Tłumaczą to prosto: Jurek jest głupi. Jurek nic nie umie. Nie trzeba się z nim bawić. Bywają okrutni w okazywaniu swej niechęci. Dziecko naznaczone piętnem niepowodzeń do pewnego czasu walczy o swe dobre imię. Ponieważ stosuje metody na swoją miarę — tak, jak to zwykle czynią siedmiolatki czy ośmiolatki — narastają konflikty w szkole, a potem w domu. Kształtuje się opinia, że jest to dziecko krnąbrne, niegrzeczne, a na dodatek żle się uczy. Ponieważ ono samo nie potrafi przełamać tego zaklętego kręgu, trzeba mu w tym pomóc. Można to uczynić poprzez ukazanie rówieśnikom atrakcyjności dziecka, a tym samym udowodnić, że tamto odrtącane i wyśmiewane może coś ciekawego zrobić.
5. Wypracowanie wspólnego stanowiska w stosunku do rodziców dziecka. Jest to ważne w przypadku wadliwych postaw wychowawczych, a także wówczas, gdy rodzice słabo wywiązują się z obowiązków rodzicielskich.
Jak powinna przedstawiać się współpraca z rodzicami lub opiekunami dziecka?
Pierwsze kontakty zawiązują się zwykle już w trakcie badań diagnostycznych. Podczas rozmów i wizyt terapeuta poznaje warunki, w jakich żyje dziecko, i zaczyna sobie wyrabiać pogląd o możliwościach współpracy. W optymalnym przypadku, gdy rodzice są rozumni i pełni dobrych chęci, trzeba im zaproponować udział w zajęciach korekcyjno-wyrównawczych. Jedno z rodziców obserwuje zajęcia terapeuty z dzieckiem. Po ich zakończeniu należy mu wyjaśnić, co i jak ćwiczyć w domu. W każdym przypadku, gdy udało mi się nawiązać taką współpracę, efekty były nadspodziewanie dobre i to mimo złożonej sytuacji psychicznej dziecka.
Często jednak porozumienie z rodzicami dziecka jest utrudnione i mało skuteczne. Przyczyną bywa niski poziom rozumienia potrzeb rozwojowych dziecka, lekceważenie obowiązków rodzicielskich i sposób życia na granicy patologii społecznej. W tych przypadkach trzeba dołożyć wszelkich starań, aby zneutralizować niekorzystne warunki, w jakich żyje dziecko, i uzupełnić braki w sprawowaniu opieki wychowawczej. Do współpracy należy włączyć szkołę lub jakąś instytucję sprawującą opiekę społeczną. W ten sposób można zapewnić dziecku dłuższy pobyt w świetlicy, pomoc w odrabianiu zadań i umożliwić zjedzenie ciepłego posiłku. Warto zadać sobie trud i nauczyć je dbania o siebie, o swoje przybory. Za niezwykle ważne uważam także ukształtowanie nawyków kulturalnego zwracania się do dorosłych, tak aby dziecko mogło zaskarbić sobie ich przychylność. Jest to sposób na wyciszenie konfliktów, w jakie popada.
Zajęcia korekcyjno-wyrównawcze są realizowane w diadzie: dorosły — dziecko. Jest to wyraźnie asymetryczny układ interpersonalny. Dziecko jest tutaj na niższej pozycji: skromniejszy poziom wiedzy o świecie, o sobie samym, ubogi zasób doświadczeń w zakresie funkcjonowania społecznego oraz intelektualnego. Jeżeli w takim układzie dziecko ma się rozwijać, to właśnie dzięki tej asymetrii musi się czuć bezpieczne. Warunkiem koniecznym jest pełna akceptacja i respektowanie odrębności dziecka. Niezmiernie ważna jest także wiara, że możliwości rozwojowe są nieprawdopodobnie duże, że można dokonać korekty w przebiegu rozwoju i zmienić na lepsze losy dziecka.
Nie jest to proste. Partnerem bowiem jest najczęściej dziecko nie umiejące współpracować, reagujące niezgodnie z oczekiwaniem. Dlatego, szczególnie na początku wspólnych zajęć, tak trudno o potwierdzenie, że wysiłek ma jakiś sens. Bywa także, że dziecko jest brudne, a z rodzicami nie może dogadać się, aby zechcieli zadbać o nie. Mimo to, a także dlatego, tak ważna jest akceptacja, życzliwość i stała gotowość niesienia pomocy. Warto tu nawiązać do jednej z głównych tez C.R. Rogersa. Twierdzi on, że wrodzoną cechą człowieka jest dobroć, a to, że staje się nieznośny, agresywny i egoistyczny, jest wynikiem doświadczeń nabytych w dotychczasowym życiu, i gdyby nie one, pozostałby miły i przyjazny światu.
Potrzeba akceptacji i troska o dobry kontakt z dzieckiem są podkreślone bodaj we wszystkich koncepcjach terapii. Przykładem może być niedyrektywna terapia zabawowa opracowana przez V.M. Axline (1971, s. 86 — 91). W moim rozumieniu akceptacja nie oznacza jednak zgody i aprobaty tego, co dziecko robi. Akceptacja dotyczy osoby dziecka i zakłada dążenie do zmiany na lepsze dziecięcych zachowań. Zbędna jest tu czułostkowość i potakiwanie dziecku, za to konieczny jest autentyczny związek emocjonalny dorosłego z dzieckiem.