ki wskazują, że w roku 1974 porównywalne liczby będą wynosiły 107 miliardów dolarów w stosunku do 45 miliardów zaplanowanych, liczby te zaś w ogóle nie uwzględniają olbrzymich kosztów tego, co się nazywa „wyższym wykształceniem”, a na co zapotrzebowanie wzrasta w jeszcze szybszym tempie. Stanów Zjednoczonych, które w roku 1969 wydały na „obronę”, łącznie iz wojną w Wietnamie, prawie 80 miliardów dolarów, najwyraźniej nie stać na takie równouprawnienia w szkolnictwie. Komitet prezydencki badający finanse szkolne powinien interesować się nie tym, jak utrzymywać na stałym poziomie albo zmniejszać takie rosnące koszty, ale jak ich uniknąć.
Jednakowe obowiązkowe szkolnictwo trzeba uznać za co najmniej nierealne z ekonomicznego punktu widzenia. W Ameryce Łacińskiej suma wydatkowana ze skarbu państwa na każdego absolwenta wyższej -uczelni jest od 350 do 1500 razy większa niż sumy wydatkowane na średnio sytuowanego obywatela. W Stanach Zjednoczonych ta rozbieżność jest mniejsza, ale zróżnicowanie wyraźniejsze. Jakieś 10 procent najbogatszych rodziców stać na zapewnienie dzieciom prywatnej nauki i oni będą beneficjantami dotacji przekazywanych przez fundacje szkołom. Na (każde z tych dzieci przypada jednak dodatkowo dziesięciokrotnie więcej pieniędzy z kasy ogólnej niż na dzieci z grupy najuboższej, stanowiącej 10 procent ludności. Wynika to głównie z faktu, że dzieci z rodzin zamożnych przechodzą dłuższy okres szkolenia, że rok studiów uniwersyteckich jest nieproporcjonalnie bardziej kosztowny niż -rok nauki w szkole średniej i że większość prywatnych uniwersytetów zależy — przynajmniej pośrednio — od finansów ściąganych przez państwo od podatników.
Przymus szkolny, który prowadzi nieuchronnie do polaryzacji społeczeństwa, klasyfikuje też narody świata według międzynarodowego klucza kastowego. Kraje zalicza się do kast, których oświatową godność określa średnia lat nauki w szkole ich obywateli, a klasyfikacja ta jest ściśle związana z wysokością dochodu narodowego przypadającego na głowę ludności, lecz o wiele bardziej bolesna.
Paradoksalność szkół jest oczywista: zwiększone wydatki potęgują ich niszczycielski wpływ zarówno w kraju, który godzi się na ich ponoszenie, jak i na arenie międzynarodowej. Ten paradoks musi się stać przedmiotem ogólnej troski. Powszechnie dziś się głosi, że jeśli nie zmienimy obecnych kierunków produkcji dóbr materialnych, naturalne środowisko zostanie wkrótce zniszczone na skutek skażenia biochemicznego. Należy również uświadomić sobie istnienie innych form skażenia. Życie społeczne i osobiste jest podobnie narażone na zatrucie produktem ubocznym opieki społecznej, oświatowej i zdrowotnej, traktowanej jako przedmiot obowiązującego wyścigu konsumpcji.
Eskalacja w dziedzinie szkolnictwa' jest równie zabójcza, choć w sposób mniej widoczny, jak eskalacja zbrojeń. Na całym ś wiecie koszt szkół wzrasta szybciej niż liczba zapisów i szybciej niż dochód narodowy brutto; wszędzie nakłady na szkolnictwo okazują się za skąpe i nie dorównują oczekiwaniom rodziców, nauczycieli i uczniów. Ta sytuacja zniechęca wszędzie zarówno do podjęcia, jak i do finansowania zakrojonego na szeroką skalę planu nauczania pozaszkolnego. Przykład Stanów Zjednoczonych dowodzi światu, że żaden kraj nie może być dostatecznie bogaty, by pozwolić sobie na system szkolny odpowiadający wymogom stwarzanym przez samo istnienie tego systemu, wszelkie bowiem jego osiągnięcia przekonują rodzi-
41