śpievc« wszystkich n*jb«rdti«j bojowych piosenek. Nasze przyjazdy były obserwowane prze* mieszkańców Brig i wyobra łam sobie* jak tamtejsi ?olacy byli. zdumieni słysząc hymn, lub "Hej chłopcy bagnet na broń". Głupota Niemców była wprost nieograniczona, tak. jak i nasza bezczelność.
Dziś, gdy wspominam te czasy, jestem bardzo zadowolony . gdyż była to dobra robota pod względem propagandowym wśród naszych robotników, przywiezionych na roboty, jak też wśród stałych mieszkańców Polaków-Slązaków. Nasza bezczelność była dla nich dowodem, że mimo zapowiedzianej przez Hitlera nowej broni - źle się dzieje, gdyż nawet kacetowcy mają odwagę śpiewać wojskowe piosenki w biały dzień w miastach. a eskorty siedzą cicho.
W dniu 4-go stycznia 1945 roku. jak zawsze pojechaliśmy do pracy i pracowaliśmy normalnie. Był to dzień wyzna — csony przez nas do akcji.
Wszystkie funkcje były wyznaczone, trasa wytypowana, mapka dostarczona przez podoficera, niestety jakaś turystyczna i mało wartościowa, gdyż wskazywała tylko drogi główne i knajpy dla turystów. Niestety, my potrzebowaliśmy raczej dróg bocznych i możliwie dokładnych danych co do lasów.
Postanowiliśmy, że z chwilą ucieczki obowiązuje nas regulamin partyzancki. Stajemy się więc oddziałem wojskowym, który przedziera się do Kraju. Ciężko ranni nie mogą liczyć w tych warunkach na pomoc, aby nie hamować szybkości marszu kolegów.
Planowaliśmy dojechać jaknajbliżej granicy Generalnej Guberni i o ile wystarczy benzyny. Wartowników pozostawiamy w magazynie dobrze powiązanych, ale żywych i niezmaltre-tcwanych. Zamknięci w magazynie powinni do rana nie wywołać alarmu. Odjazd zależnie od czasu ukończenia pracy — to jest powrotu z dworca do magazynu.
Sama akcja odbywa się w magazynie. Przed dozorcą wszystko ma mieć wygląd naturalny. Jeśli nawet sygnalizuje on zakończenie robót i powrót do obozu, to nasze spóźnienie może być uważane za jakiś wypadek samochodowy czy chwilowe zatrzymanie się z powodu motoru, co nam da parę godzin czasu. Takie przypadki zdarzały się.
Dowodzi nami kpt. Pleban, ja jestem zastępcą. Przewodnikiem na granicy ma być por. OstrzyAski. Jesteśmy plutonem i reszta to chwilowo szeregowi. Było nas razem umówionych dwudziestu paru. w tym wiecej niż połowa z NSZ.
Granicę przechodzimy w białych kocach nocą i tam dopiero
orientujemy się co dalej robić.
Ponieważ były pogłoski, że Sowiety rozpoczęły ofensywę, więc dla dobrego tonu dobraliśmy sobie por. Samarajewa Saszę (takie nazwisko podawał) , który był jakby przełożonym więźniów rosyjskich w obozie. My obiecaliśmy nu dotarcie do wojsk sowieckich, a on nam,na wypadek spotkania Rosjan^ gwarantował dobre przyjęcie i głowy. Udawaliśmy przed nim jakichś syndykalistów z tajnej organizacji warszawskiej, jako, że tacy istnieli i mieliśmy nieco pojęcia o ich ideologii.
Przed nocnym przejściem granicy postanowiliśmy zniszczyć ciężarówkę. Obliczaliśmy, że w najgorszym razie powinniśmy być w pobliżu granicy wieczorem, ostatnie kilometry robiąc pieszo (jeśli praca skośczy się nawet w południe). Ciemno było już o 5-tej po południu.
Trasa była wybrana na Opole, Malapane a później na Rosenberg. Największy problem przed nami to przejazd przez Opole, gdzie czasami na moście były policyjne kontrole wozów.
Mieliśmy udawać "Himmelkomando" i część miała się przebrać w mundury naszych strażników, a reszta miała udawać normalnych więźniów. Tak wyglądał nasz plan, który miał wszelkie cechy powodzenia i był najbardziej prosty w wykonaniu. Były tam właściwie tylko trzy momenty niebezpieczne? rozbrojenie strażników, przejazd przez most opolski i sama granica, reszta była fraszką.
Czwartego wróciliśmy około drugiej w nocy. Obóz nie spał. Gruchnęła wiadomość, że całe nasze komando uciekło. Było ogólne podniecenie i widzieliśmy wśród więźniów strach i nienawiść do nas. Jasne, że bali się o skutki dla obozu, gdyby naprawdę aż tylu uciekło. Najbardziej był zaniepokojony Nocorf, a obok niego Bratek i ppor. z Baszty, którzy mieli dołączyć w dniu wyznaczonym.
Nocori powiedział mi, że się jutro z nami porachuje i że ma dość nas kryć skoro ciągle myślimy o ucieczce. Odpowiedziałem mu, że jest idiotą, że ma trzymać pysk, bo i my możemy mu biedy narobić, że jeżeli jakiś kretyn narobił alarmu to nie nasza wina. Że najlepiej siedzieć cicho, więc po co robić niepotrzebny krzyk.
Mam wrażfenie, że mu to jednak nie bardzo przemówiło do rozumu, choć się pozornie ustatkował i nawet na dzień następny porobił zamówienia na "artykuły płynne".
Pomimo, że byliśmy rozsypani po różnych blokach jeszcze